środa, 11 kwietnia 2012

Prolog "Kumogakure"



      Deszcz uderzał o blaszane dachy budynków w hipnotyzującym rytmie a buty skrzypiały pod wpływem wilgoci, która się w nich zebrała. Sinobi Gashir spojrzał na restaurację po drugiej strony ulicy. Było wcześniej, więc zapalił papierosa. Ninja, z którym spotkał się wczoraj podał mu adres, godzinę – druga po południu – i podkreślił, by się nie spóźnił.
      Spotkanie, które odbył przedwczoraj w Otogakure było niemałym zaskoczeniem. Proste zlecenie, dwa miliony jenów – tak brzmiała propozycja. A kwota była całkiem niezła, biorąc pod uwagę, jak niewielkiego wysiłku wymagało zadanie. Nie musiał nawet opuszczać swojej rodzinnej wioski. W pierwszej chwili propozycja właśnie dlatego wydała mu się tak atrakcyjna.
      Może zechciałby zostać kurierem? To nic skomplikowanego, trzeba tylko coś odebrać od jednej osoby i dostarczyć innej, w ramach przysługi, jaką jeden weteran może przecież wyświadczyć drugiemu.
      Oczywiście, odparł, z przyjemnością. Kiedyś, nie tak dawno temu, uznałby takie zlecenie za niegodne swoich umiejętności, wręcz obraźliwe. Sinobi Gashir kurierem? Chłopcem na posyłki? Teraz był wdzięczny za propozycję i za pieniądze. Deszcz, coraz zimniejszy, wciąż się wzmagał, a ołowiowe niebo pogrążyło wszystko w ciemności.
      Sinobi starał się nie zwracać uwagi na nerwowe ściskanie w żołądku. Znaczyło, że może byłoby lepiej odpuścić sobie te pieniądze. Żałował, że nie został w domu. W wilgotnym, zimnym jednopokojowym mieszkaniu w południowej części osady. Przeszedł przez ulicę i wszedł do restauracji.
      Kilka osób siedziało przy wygiętym w łuk miedzianym barze. Aoi Rokushou zajął stolik w najdalszym kącie koło okna. Sinobi rozpoznał go ze zdjęć – przeciętnej budowy, kobiece rysy twarzy, sięgające do ramion ciemno zielone włosy. Miał na sobie grafitowy, wydawałoby się, że dość gruby uniform ninja.
      Aoi podniósł wzrok znad talerza – okonomiyaki – i wskazał głową krzesło po drugiej stronie stolika. Mężczyzna, który siedział obok niego, był obcy, ale to nic dziwnego; pewnie jakaś ochrona.
      - W Kraju Błyskawic mamy takie powiedzenie… dwóch to towarzystwo, trzech to już tłum.
      Rokushou uniósł brew.
      - To Akihito.
      - Mam nadzieję, że żaden z panów się nie obrazi, jeśli poproszę Akihito, żeby nas na moment zostawił samych.
      Przez chwilę panowała lodowata cisza. Potem Aoi się odezwał:
      - Zobaczymy się w hotelu.
      Akihito wstał i wyszedł. Sinobi usiadł. Rokushou odsunął talerz, przywołał kelnera i wykonał kilka ruchów smukłymi palcami. Na stoliku pojawiła się czarka z podgrzewaną sake.
      - Mam nadzieję, że pańscy pracodawcy zdają sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmuję. – Zaczął Aoi.
      - Owszem.
      - Więc liczę, że potrafią to docenić.
      - Z pewnością. Ale nieoficjalnie. Bardzo im zależy, żeby to było jasne, i są przekonani, że zostanie to zrozumiane.
      Sinobi wyjrzał przez okno. Ludzie, parę bezdomnych kotów, deszcz. Odwrócił się i dostrzegł niewielki przedmiot obok czarki Aoi’ego. Wyglądał jak przenośne radio, nie miał jednak anteny ani wyświetlacza. Rokushou wymacał z boku przełącznik. Dostrzegł zmianę w wyrazie twarzy Gashira i wyjaśnił:
      - To urządzenie zakłóca działanie mikrofonów radiowych. Emituje silne sygnały elektroniczne, tworząc pięciometrową tarczę ochronną. Każdy, kto chciałby nas podsłuchać, usłyszy tylko szum. – Uśmiechnął się przebiegle widząc reakcje Gashira, który nigdy nie rozumiał tych elektronicznych urządzeń. – Mimo że wcale mnie tu nie ma, wolę być ostrożny.
      Stąd więc te przeciągania w ustalaniu terminów i miejsc spotkań, domyślił się  Sinobi. Za dawnych czasów – jego czasów – były to rutynowe środki ostrożności. Naiwnie sądził, że teraz będzie inaczej. Był ciekaw, gdzie zdaniem przyjaciół i wrogów przebywał w tej chwili Rokushou. W Ame? W Sunie? W Kiri?
      - Chcę, żeby pan wiedział, dlaczego postanowiłem pójść na układ, który nie jest dla mnie korzystny. – Sięgnął do kieszeni i wyjął mały zapieczętowany zwój. Nie lubię Taki, a jeszcze bardziej nie znoszę Akatsuki. Stanowią wielkie zagrożenie dla wszystkich.
      - Oczywiście.
      - Chcę, żeby to było zupełnie jasne. Mam dobre intencje. Było zabawnie na początku ale teraz…
      - Naturalnie.
      Rokushou postukał palcami w blat stołu.
      - Najważniejsze, żeby źródło informacji nigdy nie zostało odkryte…
      - Rozumiem.
      - …ponieważ mogłoby to prowadzić do komplikacji. Takich komplikacji, przez które ucierpią wszyscy.
      Sinobi usiłował zignorować te pogróżki. Na stoliku pojawiła się herbata. Ninja z Wioski Deszczu wsypał do swojej filiżanki cukier.
      Rokushou zniżył głos.
      - Kurier będzie w Otogakure równo za dwadzieścia jeden dni.
      Gashir wyjął ołówek z kieszeni spodni i zaczął zapisywać informacje w małym notatniku.
      - Jak się nazywa?
      - Wolałbym zostawić tę informacje dla siebie.
      - Co to za towar?
      - Purutoniumu-239.
      - Skąd?
      - Z Ame.
      - Ile?
      - Tysiąc pięćset gramów.
      - W czym to będzie trzymał?
      - W opancerzonym pojemniku.
      - Luzem?
      - Tak sądzimy.
      - Jaka jest czystość?
      - Dziewięćdziesiąt cztery procent.
      - Coś jeszcze?
      - Może mieć też przy sobie pewną ilość richiumu-6.
      - Ile?
      - Tego nie wiemy. Prawdopodobnie dwa do czterech kilo. Ale może nic nie mieć.
      - Zna pan cel?
      - Nie.
      - Kim jest docelowy odbiorca?
      - Niezidentyfikowany.
      Rokushou spojrzał na zapiski Gashira. Chleb, cukier, bekon, oliwa z oliwek. Kilogramy i gramy, uncje i jeny. Typowa lista zakupów. Kiedy skończyli, Aoi zapłacił gotówką, zostawiając ostentacyjnie wysoki napiwek. Włożyli płaszcze i wyszli z restauracji. Teraz lało już jak z cebra; niebo przecięła błyskawica, a pięć sekund później rozległ się odległy grzmot. Przemoczeni do suchej nitki ludzie na ulicy biegli do swych domostw. Rokushou otworzył parasol. Scena rozgrywająca się na ulicy zdawała go bawić, w końcu pochodził z Wioski Deszczu, u nich taka pogoda to chleb powszedni.
      Sinobi już układał w głowie plan akcji. Wyruszy do Dźwięku jutro o świcie, by przekazać zwój i informacje. Ale może najpierw wstąpi gdzieś na dango.
      To nie był grzmot. Ten huk był głośniejszy. I ostrzejszy. A ciecz, która zbryzgała Gashirowi twarz, nie była wodą. Była ciepła.
      Z ręki Aoi’ego wypadł parasol; podmuch wiatru porwał go i poniósł dalej. Kolejny świst i kolejny ogłuszający huk. Rokushou obrócił się gwałtownie. Sinobi zamarł. Szok sprawił, że mógł tylko biernie obserwować wypadki. Czas stanął w miejscu. Już wiedział, co było źródłem hałasu. Zaśmiał się w duchu, kiedy zobaczył najzwyklejsze kunai z wybuchającymi notkami. Rzeczywiście musiał się zestarzeć. Widział twarze ludzi, zwracające się do niego w deszczu, dłonie przyciskane do ust, szeroko otwarte oczy. Rokushou pochylił się do przodu, uderzył w stojący na krawężniku śmietnik i osunął się na ziemię. Na białym plastiku został ślad krwi. Natychmiast rozmył ją deszcz.
      Sinobi ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że myśli o dawnych, dobrych czasach.
     




 ***





      Mam nadzieję, że nie zanudziłam was tym prologiem. Na pewno wiele osób nie kojarzy Gashira i Rokushou, także dołączam zdjęcia w hiperłączu z ich imieniami (oczywiście w opowiadaniu są jakieś 11 lat starsi). Większość postaci w tym ff będzie wytworem pana Kishimoto, jednak w dużej mierze będą to mało znane postacie. 

2 komentarze:

  1. Wprowadzanie nowych postaci, podoba mi się :D zapowiada się ciekawie ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę kłuje mnie w oczy to, że tekst nie jest wyjustowany. Wprawdzie ma to jedynie za zadanie sprawić, by całość wyglądała estetycznie, więc to nic takiego. Jednak od pewnego czasu jestem przewrażliwiona po prostu na tym punkcie - takie moje skrzywienie zawodowe, że tak powiem xD.
    Wybacz mi, jednak już na początku przyczepię się małego, prawie że nieistotnego szczegółu, na który jednak też jestem już wyczulona, odkąd zaczęłam czytać wszelkie fanfici Naruto. Mianowicie chodzi o walutę - u Ciebie to jeny (w sumie zrozumiałe, Japonia i w ogóle), jednak w Naruto jest nią ryo. Tak, tak, czepiam się detali ^^".
    Akatsuki - na to słowo mimowolnie się uśmiechnęłam. Chyba nie muszę nawet tłumaczyć, dlaczego. Kto by pomyślał, że ta organizacja przetrwa Czwartą Wojnę. Aczkolwiek zawsze może być tak, że dawne Akatsuki przestało istnieć i ktoś tylko przywłaszczył sobie tę nazwę dla nowego zgrupowania. Albo też w grę wchodzi jeszcze kilka innych opcji. Ale nie ma co gdybać, bo z czasem pewnie wszystko się wyjaśni.
    Lubię intrygi i tajemnice, a prolog oddaje jedno i drugie. Krótko mówiąc, podoba mi się :).
    I masz rację, nie skojarzyłam tych postaci ze świata Naruto ^^". W ogóle sam pomysł, żeby czerpać mniej znane postacie z Naruto jest ciekawy. W końcu w takim przypadku chociaż nie wprowadzasz własnych postaci, to i tak masz spore pole do popisu przy oddaniu ich charakterów i w ogóle z racji, że w mandze nie było to w takich przypadkach dogłębnie poruszane :).

    OdpowiedzUsuń