sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 20




„Jeżeli miłość jest czymś, do czego się przyzwyczajasz, dlaczego w ogóle się rodzimy?”




Dwa dni później. Było po północy, kiedy dotarła do swojego skromnego mieszkania na północy Kraju Ognia. Z racji drastycznej zmiany pogody, jej lokum było zimne i wilgotne. Odkręciła ogrzewanie. W kuchni znalazła tylko zaschniętą bułkę, paczkę ryżu i wodę.
Nie rozpakowała się ani nawet nie umyła po podróży. Zdjęła tylko ubranie, wpełzła pod kołdrę i zwinęła się w kłębek. Ale zasnęła dopiero po godzinie. A wtedy śniła absurdalny sen, o Itachim z innymi kobietami. Gdy się obudziła, krótko po ósmej rano, nie mogła pozbyć się goryczy po obrazach, jakie zobaczyła.
Kraj Wody był biały od śniegu. Kraj Ognia ociekał deszczem.
Sakura puściła wodę do wanny, a po kąpieli zagotowała ryż dodając resztki przypraw jakie miała. Resztę poranka spędziła, sprzątając mieszkanie. Czasami proste domowe czynności działały na nią jak katharsis. Pozwalały zakotwiczyć na chwilę w rzeczywistości i udawać, że ma normalne życie. Była to tylko gra, ale nie przeszkadzało jej to specjalnie. Wyszorowała wannę, pozmiatała podłogę, pozmywała brudne naczynia – jeden talerz i kubek – i mimo chłodu otworzyła okna, żeby przewietrzyć pomieszczenia. Poza tym zawsze lubiła słuchać deszczu.
Następnego ranka Sakura wstała o szóstej. Przez dwie godziny biegała wokół lasu, który otaczał małą wioskę, w której mieszkała. Zmęczona, wróciła do domu by wziąć ciepły prysznic i zjeść lekkie śniadanie. Na zewnątrz wyszła po dziewiątej, ubrana odpowiednio do sytuacji, czyli na spacer w deszczu.

O jedenastej nogą zatrzaskuję za sobą drzwi do mieszkania. Jestem przemoczona, zziębnięta i zmęczona. Zrzucam płaszcz i idę do kuchni. Nalewam sobie szklankę sake, idę do łazienki, odkręcam kurek i zdejmuję mokre legginsy, które przylgnęły mi do nóg jak druga skóra. O dwunastej jestem już znowu w kuchni, sucha i rozgrzana, i zaczynam czuć się niemal jak ludzka istota. Piję drugą szklankę sake, woda zaczyna wrzeć, palce mam lepkie od sosu. Siekam rybę i wrzucam ją do panierki wraz z odrobiną bazylii. Potem dolewam trochę trunku.
Myślę o Itachim. Pewnie przeklina pogodę w Kiri, nienawidzi śniegu.
Niespodziewanie wyczuwam znajomą chakre. Moje zmysły wyostrzyły się w razie nagłego ataku i zobaczyłam… Suigetsu. Za oknem. Całego mokrego. Zostawiam gotowanie na później i podchodzę by mu otworzyć dalej jednak mając się na baczności. Suigetsu nie jest mi wrogi, jak mógłby, zarabia na mnie, ale nie jest też moim przyjacielem. Z gracją wskakuje do środka mocząc mi podłogę. Nie tylko wodą. Z jego lewego uda sączy się krew.
- Co ci się stało?
- Ja też się stęskniłem, Sakura.
Kulejąc siada na krześle. Westchnęłam lekko.
- Jeśli mi pomożesz, ja będę w stanie pomóc ci za darmo przez pewien czas.
Prawdopodobnie pomogłabym mu tak czy inaczej, nawet bez odpowiadającej mi oferty. Suigetsu był dobry w tym, co robił. Jeszcze nigdy się nie zawiodłam na jego informacjach czy kontaktach.
- Coś ciekawego działo się w Kraju Wody? Dawno nie byłem na starych śmieciach.
Kumuluje chakre w dłoniach i kucam. Mając nadzieje, że nie wdało się żadne zakażenie, rozpoczynam proces leczenia.
- Wiedziałeś, że tamtejsi podrzędni shinobi walczą ze sobą za pieniądze dla rozrywki innych?
- Tak.
Kiwam głową i skupiam się na ranie. Gdybym go nie znała, byłabym prawie pewna, że sprowokował niedźwiedzia grizzly. Chociaż i tak stawiam na jakieś zwierze.
- Poznałam sympatycznego medic-nin na wschód od ruin Kiri.
- Jak się nazywa?
- C. Jest z Chmury, pracował w tamtejszym szpitalu. Mówię o tym w razie gdybyś był w Kraju Wody a miał jakieś problemy ze zdrowiem.
- Ktoś wprowadził cię w błąd.
- Słucham?
- Owszem, C jest medycznym shinobi, ale tak jak ty przez ostatnie siedem lat wykonywał zlecenia.
Zmarszczyłam brwi. Dlaczego Omoi mnie okłamał?
- Możesz mi się odwdzięczyć, Suigetsu. Potrzebuję kogoś, kto dostarczy coś ważnego do Suny…


Trzy dni później, ruiny Konohy. W powietrzu unosił się zapach śmierci.
Sasuke czekał na nią u szczytu góry, w której niegdyś wyryte były twarze Hokage. Razem z nim, stała postać w płaszczu Akatsuki. Sakura rozpoznała Deidare już z daleka i ruszyła w ich stronę. Nie zauważyła jednak jeszcze jednej osoby. Itachi był razem z nimi.
- To miejsce zostało wybrane specjalnie. Ruiny Liścia to dokładnie to, czego możesz się spodziewać po tej broni – Zaczął mówić członek Brzasku. – Miło cię znów widzieć, Haruno Sakura. Szkoda, że Sasori no Danna nie dożył kolejnego spotkania z tobą, yhm.
Sakura skrzywiła się przypominając sobie swoją walkę z Sasorim w wieku szesnastu lat. Zmierzyła Deidare wzrokiem. Mógł być wyższy od niej o jakieś siedem centymetrów, wydawało jej się że przybrał nieco masy mięśniowej, kiedy ostatnim razem go widziała, a jego włosy były minimalnie dłuższe. Bladoniebieskie oczy, podejrzliwe i chciwe, miały przekrwione białka. Płaszcz Akatsuki był nieco rozpięty ukazując pod nim zwyczajny strój shinobi w kolorze piasku. Pamiętała go zbyt dobrze z misji uratowania Gaary.
Sasuke zmrużył oczy.
- Deidara jest tutaj z nami w roli pośrednika pomiędzy Akatsuki a Taką w celu sprzedania broni, która interesuje twoich pracodawców. Chciałby ci zadać parę pytań.
Sakura zaśmiała się w duchu. Nikt nie znał się tak dobrze na bombach jak Deidara, nie dziwiło ją więc jednak, że Lider wysłał akurat jego.
- A on? – spytała patrząc na Itachiego beznamiętnie.
- Mój brat czuje się odpowiedzialny za tę sprawę z racji tego, że ją zainicjował, poprosił mnie o towarzyszenie.
Sakura kiwnęła głową.
- Muszę wiedzieć, co twój zleceniodawca ma zamiar zrobić z tą bronią. W ten sposób będę mógł dobrać właściwe urządzenie i czynnik. Związek to jedno, nadanie mu kształtu to drugie, to już jest moja działka, yhm. Jaki typ obszaru?
- Rzadko zaludniony, płaska otwarta przestrzeń, małe wioski.
- Chodzi im o jakąś konkretną liczbę?
- Liczbę?
- Liczbę ofiar.
- Nigdy o tym nie wspominali.
Deidara zaczął mówić o współczynnikach śmiertelności i infekcyjności. Powiedział, że trucizna ma stuprocentowy współczynnik śmiertelności, co brzmiało wręcz perwersyjnie. Sakura wcale nie dziwiła się, że Kabuto chciał mieć to w swoich rękach. Jeśli Tace lub Akatsuki wpadłby kiedykolwiek użycia broni o takiej sile rażenia… Deidara omówił też okresy inkubacji, objawy, ryzyko, systemy przekazu i koszty.
- Przetworzona na broń czarna ospa to także jakaś opcja. Widziałaś kiedyś, co taka ospa robi z twarzą dziecka? Jeśli znaczenie ma rozgłos, to może być warte rozważenia, yhm.
Mówił o tym tak lekko. Jakby pomagał jej wybrać co dzisiaj ugotuje na obiad. Wołowina z ryżem czy sushi? Trucizna, która zacznie działać po dwunastu godzinach czy dopiero po tygodniu? Sos grzybowy czy czosnkowy? Możliwość powikłań czy może natychmiastowa śmierć?
Sakura próbowała grać w tę grę. Słyszała ptaki, które akurat przelatywały nad nimi, cichy oddech braci Uchiha, beznamiętny głos Deidary. Prawdziwy świat trwał wokół nich. A może był to tylko sztuczny świat Mangekyou Sharingana, może Itachi nałożył na nią technikę Tsukuyomi? W tym świecie życie ludzkie było nic nie warte. Narodziny, mgnienie oka, śmierć.
Rozmawiali godzinę, upewniając się że broń nie będzie użyta przeciwko nim. Kiedy skończyli, Deidara odwrócił się do Sasuke i pokiwał głową.
- Wygląda na to, że coś z tego będzie – powiedział Uchiha.
- Kiedy?
- Jutro rano wracam do Mgły. Odwiedź mnie to ustalimy szczegóły.
Sakura spojrzała na Deidare, który oznajmił:
- Mam nadzieje, że już się więcej nie spotkamy. Od tej pory Taka będzie się wszystkim zajmowała. – Uśmiechnął się zimno. – Ale będę miał tę sprawę na oku, Haruno.

Itachi powiedział bratu, że ma coś do załatwienia na północ od ruin Konohy, Sasuke na tę wiadomość wzruszył ramionami i odszedł wraz z Deidarą, na południe.
Zostali sami. Minęło piętnaście minut od ich odejścia, a oni dalej nie wiedzieli czy mogą już się do siebie odezwać. W końcu Sakura po prostu ruszyła do przodu, a on za nią. Szli wolno. Pięć godzin później pocałowali się w jej mieszkaniu.
- Tęskniłam od chwili, kiedy się rozstaliśmy – odezwała się do niego pierwszy raz od kiedy się dzisiaj zobaczyli
- Ja też.
Pokazała mu mieszkanie. Zapytał, czy należy do niej. Nie, odparła, jest wynajęte. Tymczasowe lokum. Zapytał, czy ma coś na własność. Powiedziała, że kiedyś miała, i w przyszłości także chciałaby mieć, ale teraz przenosi się z miejsca na miejsce.
Zrobiła dla niego kolację. Pierwszy raz. Miło było nie musieć jeść w hotelu albo restauracji. Baranina nadziewana grzybami z ryżem i fasolką szparagową. Pili kirin. Po jedzeniu leżeli na kanapie pijąc dalej i rozmawiając.
Rano Sakura oznajmiła mu, że jej mieszkanie jest na dłuższy okres czasu dość ryzykowną alternatywą dla ich związku. Powiedziała mu, że parę osób, w tym jej informator, wie gdzie się znajduje i gdyby ktoś chciałby złożyć jej wizytę to mogłoby się to źle skończyć. Wyruszyli więc następnego dnia o szóstej rano. Do Kraju Wodospadu.
Zameldowali się w najlepszym hotelu jaki znaleźli w Takigakure. Sakura jako Ayano Hideaki, Itachi jako Hisayuki Kawataba. Dostali pokój z pięknym widokiem na osadę.
Ziemia opadała, a potem wznosiła się, przechodząc w wyniosłe wzgórza. Widzieli porośnięte rzadką trawą łąki, kamienne murki, wijącą się w dole rzekę, drzewa powyginane przez wiatry. Kiedy zostali sami, Itachi stanął za Sakurą, objął ją ramionami i pocałował w szyję.

Następnego dnia Sakura wyciągnęła Itachiego na spacer. Zawsze lubiła wizyty w Taki. Ta ziemia nie została dosięgnięta wojną, a przynajmniej nie było tego po niej widać. Czuła się tu wyciszona. Po szafirowym niebie płynęły białe chmury, ostry wschodni wiatr wyciskał łzy z oczu Sakury. Koniuszek jej nosa poczerwieniał. Wspięli się na jedną z olbrzymich skał i poszli szczytem góry na zachód, a potem zatrzymali się na podwyższeniu o wysokości sześćdziesięciu metrów. W dole widzieli pokrytą szronem trawę i ludzi. Przed nimi ciągnął się surowy krajobraz: pastwiska, małe domki nad jeziorem, las, dalej szczyty gór Iwy.
- Sakura?
- Tak?
- Kocham cię.
Stał za nią. Była zadowolona, że nie mógł widzieć jej twarzy.
- Wszystko się zmieniło – dodał.
Coś ściskało ją w gardle. Z trudem opanowała drżenie głosu.
- Dlaczego?
- Bo w moim życiu nie ma miejsca na miłość. Nie można życ tak, jak ja żyję i kogoś kochać. Nie, jeśli ma się to udać.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Mówię tylko to, co wiem.
Chciała mu powiedzieć to, co ona wiedziała. Że ona także go kocha. Ale nie mogła. Te słowa… w jej ustach nie brzmiałyby tak jak należy. Nie w tej chwili.
- Więc co możemy zrobić, Itachi?
Położył dłonie na jej ramionach.
- Moglibyśmy zniknąć.

Następnego dnia. Zasłony były rozsunięte, krople deszczu uderzały w okno. Sakura leżała na łóżku, opierając się o Itachiego. Przesunęła palcami po jego piersi, szyi i obojczykach, wyczuwając znajome miejsca: dwie małe blizny na jednym z żeber po lewej stronie, kilka znamion u nasady szyi, suchą, jakby pergaminową skórę na barku. Chciała zapamiętać każdy szczegół. Wszystko było jednakowo ważne.
Kolacje zjedli w pubie, gdzie Sakura namówiła Itachiego, by spróbował tutejszych steków z wołowiny. Uznał, że jest obrzydliwy. Wieczorem było tu dużo ludzi. Mężczyźni pili kirin, kobiety sake i mocniejsze alkohole. Parę osób paliło fajki
- Kiedy powiedziałeś, że moglibyśmy zniknąć, co właściwie miałeś na myśli?

Pogłaskał ją po głowie.
- Mamy pieniądze. Potrafimy przedsięwziąć środki ostrożności i tak dalej. A potem moglibyśmy po prostu zniknąć. Wyruszyć dokądkolwiek
- Kiedy?
- Teraz.
Podniosła na niego oczy.
- Mówisz poważnie?
- Absolutnie.
 - I zostawiłbyś za sobą cały swój świat?
- Dla ciebie? Tak.
- W tej chwili.
- Dzisiaj. Choćby zaraz.
Ogarnęła ją fala gorącej miłości do niego, ale uczucie musiało ustąpić wobec rzeczywistości. Powiedziała, że nie może tego zrobić. Nie teraz. Nic nie sprawiłoby jej większej przyjemności niż porzucenie zobowiązań wobec Dźwięku, ale gdzieś tam, w Mgle, Akatsui i Taka były coraz bliżej sfinalizowania transakcji. Potrafiła sobie wyobrazić konsekwencje jeśli ta broń wpadłaby w niepowołane ręce: stosy dziecięcych trupów o skórze pokrytej groteskowymi pęcherzami, ludzie duszący się w oparach toksycznych cieczy, wnikających w płuca i stopniowo odbierających im powietrze. Swobodne, lekkie słowa Deidary, znowu zadźwięczały jej w uszach. W rękach Kabuto, ta broń byłaby bezpieczna.
- Muszę doprowadzić tę transakcję do końca, Itachi.
- Dlaczego?
- Nie chcę ci powiedzieć.
Wyglądał na zirytowanego, ale się opanował. Była mu za to wdzięczna i miała nadzieję, że to zauważył.
- A potem?
- Potem będę wolna.
- Kiedy to będzie.
Wkrótce. Czyż nie taka właśnie jest prawda? Wstrząsnął nią nagły dreszcz. Czasu było coraz mniej. Akatsuki czy nie Akatsuki, ktoś przygotowywał w tej chwili broń biologiczną dla kogoś, o kim nawet nic nie wiedział. Nikt nie znał motywu ani celu, a zatem nikt nie mógł temu zapobiec.
- Nie wiem. Ale wkrótce. Raczej za kilka dni niż tygodni. Niedługo będę musiała wyruszyć do Mgły.
- Do Sasuke?
- Tak. Wyruszasz ze mną?
- Jeśli do tego czasu z tobą nie ucieknę, tak.
Czuła się tym zmiażdżona. Nie mogła już bardziej opóźnić tego, co i tak było nieuniknione. Nadszedł czas, by przejęła kontrolę. Nadszedł czas, by zrobić to, co trzeba.
Zjedli śniadanie i wymeldowali się z pensjonatu. Ruszyli wzdłuż jeziora położonego na wschód od Takigakure.
Szli obok siebie, on obejmował ją ramieniem. Ostre podmuchy wiatru podrywały piasek u ich stóp. Jezioro było prawie czarne i spokojne. Mały punkcik żaglówki pojawiał się i znikał. Minęli kobietę, która próbowała nauczyć psa chodzenia przy nodze. On jednak zupełnie nie zwracał na nią uwagi i biegał wokół niej, zataczając coraz ciaśniejsze kręgi. Sakurze przez chwilę zrobiło się ciepło na sercu, a potem jej duszę przeszył nieznośny ból.
Itachi patrzył na nią od pewnego czasu w taki sposób, że w końcu się zatrzymała.
- O co chodzi?
Wzruszył ramionami.
- Idziemy razem plażą jak normalna para, a ja cały czas myślę: kim ty naprawdę jesteś? Kunoichi, którą znam, czy kunoichi, którą wiem, że jesteś? W trakcie tej wojny widziałem rzeczy… przez całe swoje życie przetrwałem rzeczy, które powinny ściąć ci krew w żyłach, a jednak kiedy na ciebie patrzę, nie potrafię sobie wyobrazić, że przeżyłaś to samo, co ja.
- Mój świat wcale tak bardzo nie różni się od twojego, Itachi.
- W moim jest łatwiej. Nie tak samotnie. Ani… zimno.
Miała ochotę zaprzeczyć, ale nie mogła.
- Obiło mi się o uszy jakie zlecenia przyjmowałaś. Nie robiłaś wyjątku nawet dla niewinnych dzieci a pochodzisz z Konohy… Jak ty to robisz? Jak możesz z tym żyć?
- Szczerze mówiąc, nie wiem.
- Po zabiciu swojej własnej rodziny prawie straciłem rozum. Jedyne co mnie utrzymywało przy zdrowych zmysłach to mój brat. Ale ty…
- Najważniejsze to wyłączyć wyobraźnie.
Itachi spojrzał na nią sceptycznie.
- Kiedy się tym zajmowałam, musiałam wyeliminować wyobraźnię, jeśli chciałam przetrwać. Jeśli nie zrobiłabym tego, postradałabym rozum. Byłam w Iwie przez jakiś czas, idę przez osadę i nagle dostrzegam na ulicy kogoś, kto  patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Muszę sobie powiedzieć, że to nic takiego. Że nikt mnie nie obserwuje. Ale wiem też, że to możliwe, iż jestem obserwowana. Tego wieczoru idę spać w hotelu. Nagle słyszę skrzypnięcie. Mogłabym łatwo uznać, że ktoś jest pod moimi drzwiami, choć to zapewne tylko rozeschnięte deski starej podłogi. Cała rzecz w tym, by umieć dostrzec różnicę i poskromić wyobraźnię. Ten, kto tego nie potrafi, wypala się po pewnym czasie. Dostaje paranoi, traci psychiczną równowagę. I staje się bezbronny. A wtedy właściwie już jest martwy.