czwartek, 8 listopada 2012

Rozdział 18




Jedenasta trzydzieści. Pogoda jeszcze się pogorszyła; deszcz zmieniał się w zacinający śnieg. Budynek, który był celem Sakury wyglądał na nowy. Szybko ułożyła dłonie w pieczęć psa.
- Henge no Jutsu – powiedziała i przeobraziła się w Karui.
Sakura weszła do budynku. Drzwi rozsunęły się, ukazując wąski pusty korytarz. Minęła drzwi, jeszcze raz sprawdziła, czy na korytarzu nie ma nikogo, a potem wyjęła katane z kabury na plecach. Zapukała do drzwi.
- Kto tam?
- Masz problem.
- Kto mówi?
- Karui, szukają cię. Masz dwie minuty. Góra trzy.
Cofnęła się pod ścianę. Kiedy otworzył drzwi, ostrze celowało już w jego gardło – Sakura pamiętała jego wzrost. Stanął jak wryty i powoli odwrócił twarz w jej stronę. A ona pozwoliła by technika przestała działać ukazując mu swoją prawdziwą postać.
- Witaj, Omoi.
Otworzył usta.
- Cholera!
- Sprowokuj mnie tylko, a na pewno to zrobię.
- Kurwa!
- Cofnij się powoli. Żadnych gwałtownych ruchów.
Weszli w głąb mieszkania. Kuchnia była ciasna, potwornie brudna: pokryte zaschniętym tłuszczem naczynia w zlewie, puste butelki, niedopałki papierosów zgaszonych na plastikowych pokrywkach. W powietrzu unosił się zapach kwaśnego mleka.
- Podoba mi się, jak urządziłeś mieszkanko, Omoi. Jest bardzo… w twoim stylu.
- Jak mnie znalazłaś?
- Kiedy spotkaliśmy się w Chmurze, mówiłam ci, że wiem, o twoim mieszkaniu w Mgle. Podejdź do okna, Omoi. A potem uklęknij. Tyłem do mnie.
- Co tu robisz?
- Właśnie miałam cię zapytać o to samo. Na kolana.
Ukląkł powoli.
- Przyszłaś tu z powodu wczorajszej nocy?
- A jak myślisz?
- To był zbieg okoliczności.
- Shinobi, którzy wierzą w zbiegi okoliczności, często przedwcześnie umierają.
- Kiedy jestem w Kiri, zawsze chodzę do tego baru.
- Nie uda ci się mnie oczarować, Omoi. Co robisz w Kraju Wody?
- Jestem tu cztery razy do roku. Wiesz o tym.
- Dlaczego jesteś tu akurat teraz?
- Mam interesy.
- Co za interesy?
Pokręcił głową.
- Nie mogę…
Sakura ruszyła delikatnie ostrzem, które przecięło lewy policzek Omoi’ego.
- Co wczoraj widziałeś?
- Nic, przysięgam. – Jego głos brzmiał dziwnie piskliwie. – Kiedy mnie zobaczyłaś… Ja zauważyłem cię w tej samej chwili.
- Opowiedz mi o swoich interesach.
- Sakura…
- Drugi raz nie będę prosić, tylko zahaczę o twoją tętnice szyjną. Umrzesz, ale nie za szybko.
- W kieszeni.
Sakura zrobiła krok do przodu.
- Dobra, dawaj.
Bardzo powoli sięgnął ręką do lewej kieszeni i wyjął małą paczuszkę. Sakura wzięła ją, cofnęła się nieco i odpakowała. Na wierzchu leżała cienka warstwa waty, a pod nią piętnaście czy dwadzieścia, starannie złożonych kawałków papieru.
- Jeszcze jeden handlarz narkotykami. Tylko tego trzeba światu.
Omoi pokręcił głową.
- To nie są narkotyki. Nowy lek w fazie eksperymentów. Jeśli to zabierzesz, jestem martwy – jęknął.
- Ja myślę.
- A jeśli mnie zabijesz, albo zniknę, wtedy Karui jest martwa.
To do niej trafiło.
- Dla kogo wykonujesz zlecenie?
- Nie znasz.
- Nie masz pojęcia, kogo znam. Wstawaj.
Podniósł się, z trudem rozprostowując zesztywniałe nogi.
- To nie jest twoja liga, Omoi.
- Wiem.

Sakura czuła zimne powietrze wokół okiennych framug w mieszkaniu Omoi’ego i słyszała, jak wicher zawodzi w szczelinach budynku.
W łazience rozległ się szum spuszczanej wody i zgrzyt kurka. Kilka minut później Omoi wrócił do salonu przebrany w brązowy strój shinobi i z zaklejonym gazą policzkiem.
- Doskonały kolor – powiedziała Sakura. – Na wypadek, gdybyś miał się zesrać.
- Dowcipna z ciebie dziewczyna. Napijesz się czegoś?
- Widziałam twoją kuchnie Omoi.
Otworzył pudło i wyjął z niego czystą butelkę jakiegoś jasnego alkoholu.
- Dlatego właśnie trzymam to tutaj. – Wyjął korek i podał jej butelkę.
- Co to jest?
- Sake sprowadzone z Iwy.
- Dla mnie trochę za wcześnie.
- Dla mnie też. Ale nie co dzień kunoichi machają mi kataną przed nosem.
Po kilku łykach Omoi trochę się uspokoił.
- Wiesz, co robisz?
- Zabieram ten lek do Suny. To właśnie robię.
- Założę się, że cię tam zabiją.
- Dlatego właśnie płacą mi dwieście milionów jenów.
Sakura spojrzała na niego z uśmiechem.
- Mogłam cię zabić, schować lek do kieszeni, a potem po prostu wyjść.
- Więc czemu tego nie zrobiłaś?
- Bo nie jestem złodziejką. I nie zabijam głupich, bezbronnych zwierząt. Na Piątą Hokage, Omoi. Co ci przyjdzie z tych dwustu milionów, jeśli będziesz martwy?
- Muszę spróbować…
- Nie masz szans.
Omoi odpalił papierosa.
- Mam dla ciebie propozycje. I chcę, żebyś jej wysłuchał. Prawdopodobnie będę mogła bezpiecznie przetransportować te prochy do Suny.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
- A ile za to chcesz?
- Nie chcę pieniędzy. Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił
- Co?
- Chcę, żebyś odebrał swoje dwieście milionów jenów i przestał wykonywać samobójcze zlecenia. Nie jesteś dość silny, sam to przyznałeś w Chmurze. Wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby to zauważyć. Nie wiem dla kogo pracujesz, ale mogę się domyślać, jakiego pokroju są to ludzie. Na pewno od razu cię wyczuli. Jeśli się od nich nie uwolnisz, zabiją cię. Może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś na pewno.
Omoi patrzył na nią szczerze zdumiony.
- Dlaczego to robisz?
- Dlatego że, wbrew zdrowemu rozsądkowi, trochę cię lubię. Polubiłam też Karui i nie chcę, żeby stała nad twoim grobem bez żadnego sensownego powodu.

- Cholera, jestem spóźniony! Mam pójść do przyjaciela. Obiecałem mu. – Urwał nagle i spojrzał na Sakure. – Jeśli nie masz nic przeciw temu.
Wzruszyła ramionami.
- Chciałabyś pójść ze mną?
- Nie.
- Spodoba ci się. Wszyscy go lubią.
- Omoi…
- W tych okolicznościach przynajmniej to mogę dla ciebie zrobić. On znał Darui’ego. Ba, to był jego partner w Chmurze.
To ją zaintrygowało.
- Naprawdę?

Szli drogą na wschód, która prowadziła przez rozległe pola. Nie było żadnych zabudowań. Chwilę później skręcili w wąską dróżkę, obsadzoną po obu stronach brzozami, które kończyły się nad małym jeziorem. Na jego brzegu stał drewniany dom pomalowany niegdyś na kolor turkusu. Mimo upływu lat i zmiennej pogody framugi okien nadal pyszniły się intensywną zielenią. Z dachu sterczał dymiący metalowy komin.
C wyszedł, by ich powitać, w towarzystwie wilczura. Mimo swojego pochodzenia jego karnacja była jasna, a włosy mieniły się złocistym odcieniem blondu. Uścisnął Omoi’ego z radością i wyciągnął dłoń do Sakury, uprzejmie pochylając przy tym głowę.
- C – przedstawił się. Sakura kojarzyła go z Wydziału Tropicieli na wojnie.
W środku żelazny piecyk ogrzewał kuchnię i pokój. Na podłogach leżały skóry ze zwierząt. Były też tam również kanapa, dwa fotele, biurko, stara biblioteczka i oprawione rysunki na ścianach. Wnętrze przytulne jak w prawdziwym domu.
Zjedli ramen – posiłek przygotował C, co rozbawiło Omoi’ego, któremu przypominała się matka – a potem usiedli przy herbacie.
- Co powiedział ci Omoi?
- Właściwie to nic. Mówił tylko, że Darui był twoim partnerem w Chmurze.
C podniósł jedną brew.
- Ty też go znałaś?
Sakura spojrzała szybko na Omoi’ego.
- Niezupełnie. Spotkałam go tylko raz. Nie był zbyt rozmowny.
- To zaskakujące.
- Dlaczego?
- Nie poczuj się dotknięta, ale pozwolę sobie zauważyć, że jesteś w jego typie. Świetna kunoichi, piękna, uparta…
Sakura przypomniała sobie Samui.
- Myślisz, że jestem uparta?
Uśmiechnął się lekko.
- Nazwij to intuicją. Tak czy inaczej, słyszałem o jego śmierci. I tak przez ostatnie dziesięć lat spotykałem go od czasu do czasu. W Chmurze, Iwie, Kiri. Kilka razy w Kraju Ognia. Lubiłem go. Niepewnie czuł się przy obcych, ale dla przyjaciół był zawsze ciepły i hojny.
Sakura zesztywniała.
- Byłeś jego przyjacielem?
C roześmiał się.
- Nie, nie, nie. Przez ostatnie sześć lat byłem raczej obserwatorem, to wszystko. Po prostu widziałem, jak odnosił się do innych.
- Kiedy go spotkałam był z pewnym shinobi – powiedziała, starając się, by zabrzmiało to obojętnie. – Nazywał się Itachi Uchiha.
Przytaknął.
- Ma mieszkanie w Deszczu, ale większość czasu spędza w Chmurze lub tutaj.
- Wiesz o nim coś jeszcze?
C zmrużył oczy.
- Mówią, że zabił shinobi w Trawie jednym ciosem pięści.

Kiedy ruszyli w drogę powrotną do centrum wioski, zapadał już zmierzch.
- Zapomniałam spytać C czym się teraz zajmuje.
- Teraz już właściwie jest na emeryturze.
- A w przeszłości?
- Jest medic-nin, pracował w szpitalu w Kumo.
- Naprawdę?
Omoi kiwnął głową.

Zwolniła bieg kiedy znalazła się poza terenami zabudowań. Padał śnieg, wielkie białe płatki wirowały w powietrzu. Sakura szła na spotkanie z Itachim.
W głębi lasu słyszała głosy. Wyciągnęła kunai, założyła kaptur na wszelki wypadek i wskoczyła na drzewo by powiększyć swoje pole widzenia. Poczuła zimno wiatru kucając na czubku drzewa, po chwili zobaczyła światła. Skakała z konara na konar aż w końcu spojrzała w dół. Kilka drzew zostało wyciętych, a na środku walczyło dwoje shinobi. Naokoło nich zebranych było wielu ludzi, którzy najwyraźniej oglądali walkę. Sakura zeskoczyła na dół i wmieszała się w tłum podążając w stronę wykarczowanych drzew by mieć lepszy widok. Zamrugała, a kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła, zobaczyła krew. Pokrywała obu ninja. Walczyli, większy z nich wykonał obrót powalając drugiego na ziemię. Tłum wydał przeciągły ryk. Ten jednak szybko się podniósł i odskakując rzucił w niego salwę shurikenów. Trafił go w ramię. W tym momencie Sakura zauważyła, że obydwoje są wycieńczeni i już praktycznie nie mają chakry. Walka musiała się ciągnąć dość długo.
Wokół „areny” skupione były grupki ludzi. Głównie byli to mężczyźni. Nalane twarze, rozwarte usta, wzniesione pięści. Resztę widowni, mniej więcej jedną piątą, stanowiły kobiety.
Przypominało jej to trochę egzaminy na chuunina w Liściu; dwóch walczących shinobi i wyjący tłum. Rozejrzała się szybko dookoła. Szybko go dostrzegła. Stał na uboczu z Sasuke, Konan, sześcioma innymi shinobi i dwiema kunoichi.
Większy shinobi wymierzył potężny cios w brzuch przeciwnika. Usłyszała świst powietrza i wrzaskliwy aplauz. Zwinął się w pół, ale zdołał jeszcze odskoczyć w bok i uniknąć kopniaka w głowę.
Sakura nie widziała twarzy Itachiego, ale Sasuke i Konan mieli nieruchomą twarz i puste, martwe oczy.
Tłum wrzeszczał. Niższy shinobi był tak zajęty okładaniem przeciwnika shurikenami, że nie zdążył zareagować, kiedy ten pojawił się za nim i wbił mu kunai w kręgosłup. Padł na ziemie. Sakura zamknęła oczy ale nadal słyszała ryk tłumu.
Potem było po wszystkim, krzyki umilkły i ludzie zaczęli się rozchodzić. Nieruchome ciało przegranego shinobi – prawdopodobnie martwego – zostało owinięte w materiał i wyniesione. Nikt nawet nie patrzył w jego stronę. Sakura spojrzała na Sasuke. Itachiego już przy nim nie było. Chwilę później usłyszała za sobą cichy głos.
- Miałaś jakieś problemy?
Odwróciła się szybko. W mroku dostrzegła tyko cień jego sylwetki.
- Co to jest, do diabła?
- Jedna z wielu rozrywek w Kraju Wody.
- A po co ja miałam tu przyjść?
Itachi podszedł bliżej, położył dłoń na jej biodrze i wskazał miejsce, gdzie Sasuke rozmawiał z kimś. Sakura dobrze wiedziała o kogo mu chodzi.
- To Kisame Hoshigaki. Jest w Brzasku.
- A widzisz tego grubego, który stoi kawałek dalej? Tego obok rudowłosej kunoichi? To Fuguki Suikazan. Były  posiadacz Samehady. Ten po lewej też jest stąd, Ao. Po drugiej stronie  siedzi shinobi, ten w okularach
- Widzę.
- To Choujuurou, członek Siedmiu Mistrzów Miecza. A ostatni jest… gdzie on się podział? O, tam jest. Długie włosy. Straszny sukinsyn. Stoi tyłem do nas. To Raiga Kurosuki.
- Zmierzasz do czegoś?
- Owszem. Wszyscy mają coś wspólnego. Dokładnie trzy rzeczy. Po pierwsze: wszyscy stąd pochodzą, urodzili się w Kraju Wody. Po drugie: wszyscy należą do Akatsuki. Po trzecie: każdy z nich jest potencjalnym Liderem Akatsuki. Sprowadziłem cię tu, żeby ci coś pokazać, żebyś zrozumiała.
- Co mam zrozumieć?
- Że tracisz czas. Nie dowiesz się kto jest przywódcą Brzasku, chyba że on sam zechce, byś się dowiedziała.
- A ty, Itachi? Czy ty możesz być Liderem?
- Nie.
Sakura nie wiedziała, czy odczuła ulgę, niepewność, czy po prostu niedowierzanie.












***
















Zdjęcie C, tak dla przypomnienia.