czwartek, 12 kwietnia 2012

Rozdział 1


koi wa moumoku – miłość jest ślepa

     

      Kochali się bez pośpiechu, ale popołudnie było upalne, więc wkrótce ich ciała pokryły się potem. Sai był wysokim mężczyzną, na jego umięśnionym ciele nie było ani grama tłuszczu. Miał ciemne włosy, jasną skórę i tatuaż w kształcie smoka na lewym ramieniu.
      Ona natomiast nigdy jeszcze nie była tak apetyczna. Krągłe piersi, delikatna linia brzucha, dołeczki nad pulchnymi pośladkami. Nie obcinała włosów; teraz gęste i długie, sięgały aż do połowy pleców. Jasną zazwyczaj skórę opaliło letnie słońce, zdrowa dieta poprawiła cerę.
      Mała sypialnia na pierwszym piętrze miała wysoki sufit i podłogę z wygładzonych przez czas desek, na której leżały dwa podniszczone dywaniki i stało wąskie podwójne łóżko z ramą z kutego żelaza.
      Sai leżał na plecach, Sakura siedziała na nim, obejmując jego ciało udami. Poruszała się powoli w przód i w tył, muskając palcami jego brzuch i klatkę piersiową. Milczeli oboje, żaden powiew nie chłodził ich rozgrzanych ciał. Sakura skończyła, odrzuciła głowę do tyłu,  zamknęła oczy i przygryzła dolną wargę.
      Później stanęła przy oknie, naga i wilgotna. Patrzyła na ziemię ciągnącą się od małego domku, w którym przez ostatni czas mieszkała, aż do wielkich skalistych gór, które były czymś na porządku dziennym w Iwa-Gakure. Dopiero za nimi, zaczynał się prawdziwy świat.
      - Ubiegłej nocy w całej dolinie ujadały hieny.
      Mężczyzna podniósł się nieco. Sprężyny materaca zaskrzypiały.
      - Nie mogłaś spać?
      Kiwnęła głową.
      - Niektóre wyły.
      - Powinnaś była zostać u mnie na noc.
      - Właściwie to mi się podobało. Było tak… smutno. – Założyła ręce na piersi. – Smutno, ale pięknie.
      - Zobaczymy się później?
      - Jeśli chcesz.
      - A ty chcesz?
      - Jak myślisz?
      - Nie wiem. Nigdy nie wiem, co myślisz.
      - Więc szczęściarz z ciebie.




      Sai wychodzi. Stoję na podwórku przed domem i patrzę, jak jednym machnięciem pędzla rysuje smoka i przyzywa go by odlecieć. Potem wchodzę do domu, żeby zrobić herbatę. W kuchni jest chłodno i ciemno. Kamienna podłoga i ściany, ciężki dębowy stół otoczony ławami. Przy małym kwadratowym okienku nad zlewem brzęczą pszczoły. Szerokie oszklone drzwi prowadzą na taras. Za domem wzgórza porastają drzewka oliwne.
      Farma należy do trzydziestopięcioletniego inwestora , który osiemnaście miesięcy temu został przeniesiony z Iwy do Kiri. Dach miejscami przecieka, tynk odpada, drzwi i okna się wypaczyły. Ale mnie to nie przeszkadza. Nawet mi się podoba. Tak jest bardziej jak w domu. Z drugiej strony jednak, co ja mogę o tym wiedzieć? Mieszkałam w tylu miejscach, że sama nie potrafię ich zliczyć, ale żadne z nich nie było moim domem. Nie miałam domu od rozpoczęcia wojny.
      Kiedy herbata jest gotowa, wychodzę z kubkiem na zewnątrz. Zapach lata jest równie intensywny jak jego barwa. Zanurzam się w woń lawendy i cytrusów. Uwielbiam takie dni, podobnie jak krótkie, zimne dni grudniowe, kiedy porywiste wiatry smagają surowy krajobraz, a z ołowianych chmur, wiszących tak nisko nad ziemią, że zdają się na wyciągnięcie ręki, leją się strugi deszczu. Wówczas ziemia prowadząca na farmę zmienia się w grząskie błoto, odcinając mnie od głównej drogi. Cieszą mnie te krótkie okresy przymusowej izolacji.
      W salonie jest duży kominek, a w przybudówce za domem leży spory zapas drewna. Fakt, że jest mi ciepło i sucho, podczas gdy na zewnątrz szaleje burza, budzi we mnie dziecięce poczucie bezpieczeństwa. Wychowałam się przecież w słonecznej wiosce liścia. Mojemu dzieciństwu towarzyszyła zazwyczaj wspaniała pogoda. To coś więcej niż tylko wspomnienie, to część mojej istoty.
      I na tym chyba polega problem – jestem zbiorem części, które nie składają się wcale w jedną całość. W moim wypadku dwa plus dwa równa się pięć. Albo trzy. W żadnym razie cztery.
      Ludzie tutaj uważają mnie za Kiyo Mitsuwa, urodzoną w wiosce piasku, cała moja rodzina zginęła w czasie wojny. Żyję ze skromnego spadku, a czas spędzam na czytaniu, rysowaniu i spacerach. Przybyłam znikąd i pewnego dnia tam powrócę. A przynajmniej tego oczekują ci, którzy o mnie plotkują. Spałam tu z kilkoma mężczyznami – a teraz spotykam się z Saiem, którego spotkałam niedawno na targu, niedaleko centrum wioski skały. Również się tu zadomowił, cóż za niespodzianka. Ludzie z naszego rejonu szepczą, że to tylko przelotna znajomość.
      To akurat prawda. Przede wszystkich dlatego, że nie potrafię funkcjonować w stałych związkach. Jeszcze nie – ciągle na to za wcześnie. A może nigdy nie będę do tego zdolna. Choć robię pewne postępy.
      Przez jakieś dziesięć minut czytam książkę a potem ją odkładam. Z miejsca, w którym siedzę, widzę katane, leżącą w rogu pokoju.  Pokrywa ją cienka warstwa kurzu. Od czasu, kiedy jej używałam, minął chyba miesiąc. Na początku ćwiczyłam dwa albo trzy razy dziennie. Powoli, lecz nieubłaganie zrywam więzi z moim dawnym światem. I z każdym dniem coraz bardziej wracam do życia. Choć proces ten nie zawsze przebiega gładko.
      Pierwszym mężczyzną, z którym miałam romans po przybyciu tutaj, był Aiko, jeden z medic-ninja w wiosce skał. Powinnam była przewidzieć, że to nie może się dobrze skończyć. Aiko był bardzo przystojny, a to zawsze źle wróży. Poznaliśmy się na festynie podczas pokazu sztucznych ogni z okazji wybrania nowego Tsuchikage. Ten stary dziad w końcu wącha kwiatki od spodu. W każdym razie – mój nowy znajomy był uroczy i dowcipny, więc zaczęłam się z nim umawiać, i właśnie wtedy się zmienił. Czasami okazywał zazdrość, czasami całkowitą obojętność. Wchodząc do pokoju, nigdy nie wiedziałam, czy powie coś miłego, czy okrutnego. Równowaga go nie interesowała, tylko wzloty i upadki. A po każdym upadku trzeba się było szybko pozbierać, aby móc znowu wzlecieć. Jak na kogoś w moim wieku, doświadczyłam zdecydowanie zbyt wielu wzlotów i upadków, więc ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, były amatorskie popisy dramatyczne Aiko.
      Tego wieczoru, kiedy się rozstaliśmy, pojechałam do jego domu w zachodniej części Iwy. Poprzedniego dnia to on przyjechał do mnie na farmę. Spóźniony dwie godziny. Kolacja którą przygotowałam była już do niczego, nie zdobył się jednak na przeprosiny. Poszliśmy do łóżka – był niedelikatny i egoistyczny – a rano, między wstaniem z łóżka a wyjściem do domu, zdołał obrazić mnie cztery razy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie, żeby mnie to zabolało, wtedy i tak miałam go dosyć.
      Spóźnił się tylko godzinę. Postawiłam przed nim talerz – Sukiyaki z wołowiny – i napełniłam kieliszki.
      - Ty nie będziesz jadła?
      - Zjadłam, kiedy się do tego nadawała – odparłam. – Godzinę temu…
      Wzruszył ramionami i zaczął pakować jedzenie do ust. Przyglądałam mu się w milczeniu. Zjadł i nałożył na talerz dokładkę. Kiedy w końcu odłożył sztućce, wstałam z krzesła i położyłam jego zapasowy komplet kluczy na stole.
      - Oddaje ci moje klucze.
      Spojrzał na klucze, a potem podniósł wzrok na mnie.
      - Co to ma znaczyć?
      - A jak myślisz?
      - To jakiś żart?
      Powstrzymałam cisnącą mi się na usta ripostę i tylko pokręciłam głową.
      Zmarszczył brwi.
      - Co chcesz mi powiedzieć, Kiyo?
      - Pijesz ze swoimi przyjaciółmi, ale nie ze mną. Pieprzysz mnie, ale nie całujesz.
      Odchylił się na krześle i wciągnął powietrze głęboko w płuca.
      - Więc…
      - Więc nic. – Nie miałam ochoty słuchać jego wmuszonych przeprosin. – To koniec.
      - Zaczekaj…
      - Na co?
      - Na co?
      - Tak, na co. Na co czekać? Dlaczego miałabym zmarnować jeszcze więcej czasu?
      - Nie moglibyśmy przynajmniej o tym porozmawiać?
      - Ja już podjęłam decyzję.
      - A co ze mną?
      Wydaje mi się, że się uśmiechnęłam
      - Właśnie.
      - Co to znaczy?
      - Wiesz przecież. A jeśli nie… cóż, to bez różnicy.
      - Kiyo…
      - Jeszcze jedno, smakowała ci kolacja?
      Wydawał się zdezorientowany.
      - Co?
      - To proste pytania. Smakowała ci kolacja? Tak czy nie?
      Wzruszył ramionami.
      - Tak, oczywiście. Była bardzo dobra…
      Podeszłam do kosza na śmieci obok drzwi, wsadziłam do niego rękę, znalazłam pustą puszkę i rzuciłam ją Aiko.
      - Jesteś takim rozwydrzonym dzieciakiem, Aiko. Jak na kogoś z twoją inteligencją, zachowujesz się strasznie infantylnie.
      Spojrzał na etykietkę.
      - Karma dla psów?
      - Nie, to nie jest jakaś tam karma dla psów, kochanie. To najwyższej jakości karma dla psów.
      - Dałaś mi karmę dla psów?
      - Chciałam, żebyś w końcu zrozumiał.
      - Co?
      - Jak się przy tobie czułam w ciągu kilku ostatnich tygodni.
      Nie wiedział, co powiedzieć, więc wyjąkał tylko:
      - Mówiłaś, że to Sukiyaki z wołowiny!
      - Bo to prawda. Zrobiłam ją z karmy dla psów. Były tam serca wołowe, o ile pamiętam, i inne podroby… dokładny skład jest na etykiecie.
      Cała krew odpłynęła z jego twarzy. Nie wiem czy z powodu wściekłości, czy z mdłości.
      - Przestałeś się mną interesować, ale zabrakło ci odwagi, żeby mi o tym powiedzieć.
      - To nieprawda.
      - Spotykasz się z kimś innym?
      Zawahał się.
      - Nie.
      - Spotykasz się, prawda?
      - Nie.
      Nie zależało mi na przeprosinach, tylko na odrobinę uczciwości.
      - Daj spokój…
      Rysy jego twarzy nagle stężały.
      - W porządku. Jeśli chcesz wiedzieć… tak.
      Zmiana nastąpiła jednak zbyt gwałtownie i poczułam się jeszcze bardziej niepewnie niż przedtem. Czułam, że to wyznanie było kłamstwem, że chciał mnie nim zranić, kiedy jeszcze mógł to zrobić. Tak czy inaczej, mnie to już nie obchodziło. Aiko oczywiście tego nie dostrzegał, co było dla niego typowe.
      - Cóż – powiedziałam. Nie mogłam się powstrzymać mimo, że był to tani chwyt. – To wyjaśnia, dlaczego byłeś ostatnio taki kiepski w łóżku. Coraz gorszy – dodałam i ciągnęłam, zanim zdążył się odezwać. – Sęk w tym, że ty nie czujesz nic do mnie, a ja nie czuję nic do ciebie, po co się męczyć?
      Poderwał się z krzesła i wycelował we mnie palec.
      - Nie mogę uwierzyć! Ty… ty… jesteś…
      W pianą na ustach, jąkał się przez chwile, aż w końcu znalazł coś, czym mógł mnie obrazić. Powiedział, że jestem oziębła. Oziębła dziwka z Suny. Brzmiało to tak absurdalnie, tak bezsilnie, że powinno wzbudzać moją litość. Ale nie wzbudziło. Roześmiałam się tylko i Aiko, rozwścieczony teraz do białości, podniósł dłoń, żeby uderzyć mnie w twarz.
      To, co nastąpiło później, było wynikiem mojej automatycznej reakcji. Zrobiłam unik w lewo, by znaleźć się poza zasięgiem jego ręki. Odwróciłam się błyskawicznie, chwyciłam jego dłoń, zgięłam palce i przekręciłam. Wszystko zajęło mi pół sekundy. Usłyszałam chrupnięcie nadgarstka i poczułam jak dwa z jego palców łamią mi się w dłoni. Wywróciłam go na podłogę, cofnęłam się o krok i złamałam mu jeszcze trzy żebra.
      Pamiętam jeszcze tylko, jak stałam nad nim w milczeniu. Jedynym dźwiękiem w pokoju był urywany oddech Aiko. W gardle gulgotało mu jak małemu dziecku. Na twarzy miał krew, na podłodze leżały kawałki jego zębów.
      Myślę, że w pewnym sensie Aiko doszedł do siebie szybciej niż ja. Cała ta sytuacja z pewnością zachwiała moim dobrym samopoczuciem. Zdążyłam już uwierzyć, że tę część swojego życia zostawiłam za sobą. Teraz wiem, że tak nie jest i niczego nie mogę być pewna. Przemoc jest częścią mnie i pewnie zawsze tak będzie. Tak zostałam stworzona.
      Po Aiko był Shiba, nauczyciel w akademii ninja w Iwie. Shiba był starszy i mądrzejszy, zdecydowanie bardziej kulturalny i przez pewien czas pasował do atmosfery mojego nowego życia. Ale po trzech miesiącach zaczął mówić o przyszłości, o życiu. Pierwsze wzmianki o stałym związku stały się początkiem końca.
      Teraz widuję się z Saiem. Znamy się jeszcze od wspaniałych czasów pokoju, przez pewien czas byliśmy nawet w jednej drużynie. Tylko on zna tutaj moją prawdziwą tożsamość. Oczywiście już na wstępie mu powiedziałam, żeby nie oczekiwał żadnych zobowiązań.
      - Ostatnie, na co mam w tej chwili ochotę, to zobowiązania. Chcę tylko żyć, bez zbędnych komplikacji. Miło spędzać czas…
      I na razie tak to właśnie wygląda. Sai jest inteligentny i miły. Po wszystkim, co stało się w moim życiu, mogłabym tak żyć w ten sposób przez lata, nie nudząc się ani przez chwilę. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, nie dbam o to. Po raz pierwszy w życiu cieszę się tym, co jest tu i teraz. Jestem nigdzie, nic nie robię, idealnie.
      Teraz, kiedy myślę czasem o tym, co zdarzyło się dwudziestego stycznia, trzy lata temu w Kumogakure, zastanawiam się, czy to naprawdę byłam ja.




      Popołudnie spędziła w ogrodzie oliwnym, szkicując zrujnowany pasterski szałas, który stał na skraju farmy. Zrobiła cztery rysunki węglem z dwóch różnych miejsc. Cały czas wiał suchy, gorący wiatr. Kiedy wróciła do domu, skórę miała spieczoną słońcem i pokrytą kurzem. Położyła rysunki na blacie w kuchni, wypiła szklankę wody, napełniła ją ponownie i poszła na górę.
      Wanna, wsparta na ciężkich żelaznych nóżkach, stała na środku łazienki. Zardzewiały krany zakrztusiły się wodą, kiedy je odkręciła. Zdjęła przez głowę lnianą sukienkę, rzuciła ją na podłogę i weszła do pełnej wody wanny.
      Znad wody unosiła się mgiełka pary. Sakura zamknęłam oczy i pod jej powiekami pojawiły się obrazy z przeszłości: doszczętnie zniszczona Konoha, duszna i gorąca pustynia w Sunie, pościg w Wiosce Chmur, szczątki tego, co zostało po jej przyjaciołach, listy które dostawała: Mam dla ciebie robotę jeśli jesteś zainteresowana, Y.K.
      Osiemnaście miesięcy temu te wspomnienia wywołałyby w Sakurze falę paniki. Teraz przyglądała im się ze spokojem. Zaakceptowała fakt, że nie opuszczą jej nigdy, ale im więcej czasu ją od nich dzieliło, tym łatwiej było jej żyć. Coraz mniej czuła się z nimi związana i miała nadzieję, że kiedyś zacznie niemal wierzyć, iż należą do kogoś innego.


      Mieszkanie Saia znajdowało się w wąskiej bocznej uliczce w pobliżu głównego rynku na północnej części Iwy. Miało wysokie sufity, zacieki wilgoci na ścianach, spróchniałe okiennice i wąski balkonik. Sypialnia, na tyłach mieszkania, wychodziła na wewnętrzne podwórko, które zimą zajeżdżało zgnilizną, latem natomiast panował tam niemiłosierny zaduch.
      Sai miał bose stopy i włosy mokre od prysznicu. Nosił spłowiałe spodnie od dresu i zielony bawełniany t-shirt. Podobnie jak jego mieszkanie, wyglądał bardzo niechlujnie. Było mu z tym do twarzy.
      Zjedli pieczone Teriyaki, a potem Yuzu z miejscowych zbiorów. Od ich słodkiego soku Sakurze kleiły się palce. Później poszli do miejscowego baru. Dusznego, kiepsko oświetlonego i pozbawionego jakiegokolwiek uroku, ale Sai zaprzyjaźnił się z właścicielem, a Sakura zdążyła już poznać stałych bywalców lokalu. Do mieszkania wrócili kwadrans przed północą, trochę zmęczeni, trochę pijani. Poszli do łóżka.
      Rano Sakura wstała pierwsza i wyszła po świeże pieczywo. Kiedy wróciła, Sai robił jej kawę.
      - Jesteś zajęta dziś wieczorem?
      - Tak.
      Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
      - Naprawdę?
      - Widzę, że jesteś zaskoczony.
      - Właściwie nie. Tylko…
      - Tylko co?
      - Sam nie wiem…
      - W porządku Sai, nie jestem zajęta.
      Uśmiechnął się niepewnie.
      - Nie?
      - Po prostu nie chcę, abyś myślał, że jestem na każde zawołanie.
      - Jak mógłbym tak myśleć? Znam cię, masz temperament. – Sakura także się uśmiechnęła. Tak jak przypuszczała, Sai zaraz zmienił temat. – To może przyjdziesz wieczorem?
      - A może ty przyleciałbyś do mnie?
      - Dobrze. Będę u ciebie koło wpół do siódmej.
     

      Sakura wróciła do domu. O świcie było chłodno, ale teraz rankiem zrobiło się już gorąco; ciepły wiatr poruszał gałęziami drzew. Krzewy lawendy wyglądały jak fioletowe chmury i szeptały coś do niej, kiedy wchodziła po kamiennych schodach na wysypane żwirem podejście przed tarasem.
      To nie coś, co usłyszała albo zobaczyła, kazało jej się zatrzymać. Raczej jakieś przeczucie, nagły ucisk w piersi. Tak jak wtedy, gdy zareagowała na podniesioną do ciosu dłoń Aiko, zadziałał instynkt, który stał się częścią jej osobowości. Stała be ruchu, wstrzymując oddech, i czuła, jak jej puls przyspiesza. Skupiła się próbując wyczuć obcą chakre, choć nigdy nie była dobrym tropicielem. Wydawało się, że nie ma żadnego powodu do niepokoju; drzwi i okna były zamknięte, wszystko wydawało się w porządku. Czekała. Nadal nic. Powiedziała sobie, że to tylko wyobraźnia, ale kiedy zrobiła krok do przodu, poczuła duchową energie na tyłach domu. Chakra była ledwo wyczuwalna i coś ją niemal zagłuszało. Ktoś specjalnie ją zagłuszał.
      Jej umysł zaczął działać jak komputer, zbierając informacje, analizując je, formując strategie, oceniając ryzyko. Poczuła nagle, że rusza przed siebie, kierowana wolą, która zdawała się należeć do kogoś innego.
      Przeszła na tył domu, nucąc pod nosem jakąś melodię. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie dziewczyny pozbawionej jakichkolwiek trosk. Za domem zrzuciła buty i chwyciła pionową rynnę prowadzącą na dach. Kiedy Sakura się tu wprowadziła, rynna była obluzowana. Sama przytwierdziła ją do kamiennej ściany przed upływem pierwszego tygodnia.
      Skumulowała trochę chakry w stopach i dłoniach, bez trudu dostała się na dach. Podciągnęła okiennice, zawsze przymkniętą, ale nigdy niezamkniętą na haczyk, i przeniosła ciężar ciała ku oknu.
      Dosięgła drewnianej framugi, dźwignęła się i po chwili wylądowało w maleńkim pokoiku. Zatrzymała się na podeście nasłuchując, ale w domu panowała cisza. W drugiej sypialni, której okna wychodziły na dziedziniec z tyłu domu, otworzyła jedyną w tym pokoju szafę, wyrzuciła z dolnej półki buty, zdjęła wykładzinę i podniosła środkową deskę.
      Mimo spokojnego życia, które tu wiodła, Sakurze nigdy nie przyszło do głowy, by zrezygnować z zabezpieczeń. Wyjęła spod niej kilka kunai i wyszła z sypialni.
      Najgorsze były schody, tak wąskie, że łatwo mogły stać się pułapką. Zaczęła powoli schodzić. Jej bose stopy bezszelestnie poruszały się po gładkich kamieniach. Na parterze cicho jak duch obeszła szybko wszystkie pomieszczenia. Salon, przedpokój, mały pokoik.
      Intruz był w kuchni. Wyczuła jego obecność u podnóża schodów, ale dostrzegła jego obecność dopiero, kiedy zajrzała przez szparę kuchennych drzwi, które były niedomknięte. Zobaczyła fragment fioletowej szaty i nienaturalnie bladą dłoń. Na palcach weszła do środka. Stał tyłem do niej, twarzą zwrócony w stronę tarasu, jakby oczekiwał jej nadejścia. Nie mógł jej widzieć na schodach ani z żadnego z kuchennych okien, a jednak zdawał się wiedzieć, że najczęściej wchodziła do domu przez taras.
      Sakura zdążyła przyłożyć zimną stal ostrza do jego szyi, zanim się poruszył. Drgnął ale prawie niedostrzegalnie. Nie odwrócił się, nie krzyknął. Wtedy rozpoznała tę karnacje.
      - Witam, panno Mitsuwa. – I ten charakterystyczny wężowy akcent. – Czy też może powinienem powiedzieć „panno Haruno”?



 






***












Tadam! Pierwszy rozdział na blogu za mną. A tak sobie wyobrażam Aiko i Shibe.

3 komentarze:

  1. Nie mogę uwierzyć, że na tym blogu nie ma żadnego komentarza! Strasznie się cieszę, że znalazłam cię i twoje ff. Super piszesz, widać, że potrafisz, a co najważniejsze dopiero zaczynasz swoją historię. Ogromnie mnie zaciekawiłaś! ;D Podoba mi się twój styl i kurczę nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Masz we mnie wierną czytelniczkę ;) Oby tak dalej! ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie wierzę, że nikt tego nie komentuje O.o to aż nienaturalne xd Dopiero zaczęłam czytać, a już mnie wciągnęło. Gratulacje :D

    OdpowiedzUsuń
  3. poprostu super blog to napewno orochimaru pozdrawiam i gratuluje wyobraznzni ;)

    OdpowiedzUsuń