środa, 9 maja 2012

Rozdział 5



„Możesz stworzyć sobie dom, możesz zorganizować życie, ale nie rób nic, od czego nie będziesz mogła odejść w ciągu sekundy”.
Człowiek, który ją tego nauczył, nazywał się Ibiki Morino. Były przewodniczący oddziałów ANBU w Liściu. Surowy, zimny, okrutny shinobi przestrzegający wszelkich reguł w świecie ninja. On właśnie, bardziej niż ktokolwiek inny, był odpowiedzialny za to, że Sakura stała się jednym z najlepszych zabójców na zlecenie. Nauczył ją, jak przetrwać w najtrudniejszych warunkach, jak zabijać i nic nie czuć. Dzięki niemu opanowała taijutsu niemal do perfekcji. Jako sensei, Ibiki był szorstki, czasem okrutny, podczas treningów traktował ją nieprzyjemnie, a często brutalnie.
Dostrzegła go biegnącego. Zwolnił. Przyjrzała mu się. Potężnie zbudowany, o ogorzałej od słońca i blizn twarzy – czyli tak jak go zapamiętała. Miał na sobie zwykły uniform shinobi, który ciężko byłoby zakwalifikować do którejkolwiek z wiosek.
Ruszyli na wschód w stronę Kraju Wody. Goniły ich sunące na północ chmury, spomiędzy których chwilami przeświecało jaskrawe słońce, a wtedy szary krajobraz na chwile rozbłyskiwał złotem, fioletem, szmaragdową zielenią i rdzawą czerwienią. Porywisty wiatr zmieniał trawę w falujące morze. Mijali puste skorupy kamiennych domostw, popadające w ruinę i zabite deskami okna budynków, najwyraźniej porzuconych całkiem niedawno.
Ibiki wyprzedził ją nieznacznie i odezwał się pierwszy raz od ich wędrówki:
- Dowiedziałem się od Kabuto, że osadziłaś się w Iwie na stałe.
- Tak.
- Pod nazwiskiem Mitsuwa.
- Zgadza się.
- Czyli pod panieńskim nazwiskiem matki.
- Tak.
Ibiki pokręcił głową.
- Bardzo mnie rozczarowałaś. Że też właśnie ty, Sakura…
Przeszli przez Wielki Most Naruto, który jakimś szczęśliwym trafem przetrwał do dnia dzisiejszego i skręcili na południe Kraju Wody.
Sakura wiedziała co ją czeka: wysiłek, ból i siniaki, zimno i zmęczenie. Mimo to czuła się tu jak w domu. Prawie jak w domu. W miarę jak posuwali się do przodu, rozjaśniało jej się w głowie. Od czasu rozmowy z Kotetsu minęły trzy dni. Dostrzegła w oczach Kabuto rezygnację; Ibiki był ostatnią szansą. Nie miała złudzeń co do tego, jak będzie wyglądał jej pobyt tutaj, a jednak cieszyła się z powrotu do Kiri.
Dom wznosił się nad brzegiem jeziora, na łagodnym, porośniętym trawą pagórku, dość wysoko jednak, by w czasie powodzi nie zalała go woda. Czterdzieści metrów dalej stały trzy długie, drewniane budynki. Za domem była jeszcze spora przybudówka i druga, mniejsza, kryjąca drewno na opał.
Ibiki przyjmował tutaj zlecenia treningów od różnych przywódców wiosek lub organizacji. Od Kabuto na przykład.


W ciągu pierwszych dwóch tygodni każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Huk otwieranych drzwi sypialni na długo przed świtem, bieg w porannym chłodzie, gorący prysznic, śniadanie przy surowym drewnianym stole w kuchni. Ibiki na ogół z nią nie jadał. Potem, aż do następnego posiłku, trenowali różne techniki walki, głównie taijutsu, zazwyczaj bez żadnej broni, rzadziej z shurikenami lub kunai. Przypominał jej jak zabić człowieka jednym mocnym uderzeniem w płat czołowy, jak obezwładnić shinobi za pomocą przyciśnięcia jabłka Adama. Omawiali najsłabsze punkty: linie przepływu chakry, arterie, oczy.
Ibiki zapoznał ją z nowymi jutsu, które powinna opanować w najbliższym czasie. Sam interesował się bardziej genjutsu, ale cenił obydwie sztuki ninja.
Posiłek  był zwykle bardzo skromny – odrobina sashimi, kromka chleba, woda. Sakura wiedziała, że jeśli zje za dużo, po południu wszystko zwróci. Co na ogół i tak miało miejsce. Ibiki uważał, że trening nie był wystarczająco intensywny, jeśli pod koniec dnia nie leżała na ziemi, wymiotując. Walczyli ze sobą  w uschniętej, sięgającej niemal do pasa trawie, która skrywała zdradzieckie rowy, w górę i w dół stromych zboczy, gdzie nie sposób było się nie potykać. Każdy upadek lub zły ruch w czasie walki z Ibikim pozostawiał po sobie ślady w postaci sińców, zadrapań lub całkiem poważnych ran. Sakura przypomniała sobie teraz to, czego się dowiedziała, kiedy była tu po raz pierwszy: nic nie wysysa z niej chakry tak intensywnie jak używanie jej dwóch żywiołów w krótkim odstępie czasu – ziemi i powietrza.
Trenowali w wyjącym wichrze, w ulewnym deszczu i gorącym letnim słońcu. Pogoda była zupełnie nieprzewidywalna; czasami w ciągu jednego dnia doświadczali wszystkich czterech pór roku.
Sakura wiedziała, czego się spodziewać, ale wiedza ta w niczym jej nie pomagała. Od dawna nie trenowała, więc teraz obolałe mięśnie paliły ją żywym ogniem, a ból z czasem przeradzał się w dokuczliwe skurcze.
Rany odnawiane codziennie, nie miały szansy się zagoić. Ibiki utrzymywał ją stale na granicy wyczerpania. Wiedziała, dlaczego: chciał wywołać jakąś reakcję. Fizyczną albo psychiczną, albo obie naraz.
Kiedy była tu po raz pierwszy po prostu się nad nią znęcał. Jego zadaniem było zmusić ją do rezygnacji. Trening graniczył wtedy z jawną przemocą. Tym razem było inaczej, bo za pierwszym razem zbyt wiele między nimi zaszło. Sakura przebyła długą drogę. Ibiki był z niej wtedy dumny, choć skrywał to za twardą jak granit fasadą. Ona także odczuwała wówczas rodzaj dumy. I w końcu zapracowała na jego szacunek. Stali się sobie równi. A wraz z równością pojawiło się między nimi coś jeszcze. Głęboko ukryty seksualny podtekst. Wtedy żadne z nich nie chciało się do tego przyznać nawet przed samym sobą. W końcu dzieliło ich trzynaście lat różnicy.
Teraz Ibiki nadal potrafił ją przerazić i onieśmielić, ale nie miał nad nią mocy absolutnej. Kiedyś już próbował ją złamać i poniósł klęskę. Dowiedzieli się wtedy coś o sobie nawzajem. Wcale się tak bardzo od siebie nie różnili. Taktyka Ibikiego opierała się na elemencie wrogości. Wiedział, że Sakura wykona wszystkie jego rozkazy  i zawsze zrobi więcej, niż on od niej oczekuje. W ten sposób chciała mu pokazać, że skoro nie ma on nad nią władzy, nie mam jej też Kabuto.
Wieczorami pozwalał jej wziąć kąpiel zamiast prysznica, by ukoić ból jątrzących się ran, krwiaków i sińców.  Kiedy się kąpała, on przygotowywał kolację. Czasami, choć bardzo rzadko, jadł razem z nią. Później czytał coś przy kominku albo zamykał się w swoim pokoju. Mogła robić, na co tylko miała ochotę – to znaczy jak najwcześniej położyć się do łóżka. Wiedziała, że od świtu znowu czeka ją trening z Ibikim, a noce nigdy nie były dość długie, by mogła w pełni zregenerować siły.



Siedzę na kamieniu przy kępie górskich jarzębin. Smukłe gałęzie uginają się pod ciężarem jaskrawoczerwonych korali. Ibiki twierdzi, że czeka nas długa, surowa zima. Może ma rację.
Mijają tygodnie, a napięcie między nami stale rośnie. Źle reaguje na jego bezustanne prowokacje, choć wiem, że to tylko pogarsza sytuację. Ale taka właśnie jestem.
Czuję, że przechodzę metamorfozę. Staję się coraz szczuplejsza, moje ciało twardnieje i zmienia kształt. Wolałam siebie taką, jaka byłam przedtem – kobieca – ale jakaś część mnie z zadowoleniem wita nowy stan. Świadomość fizycznych zmian sprawia, że także psychicznie staję się silniejsza. Mocna. Nie wiem, dlaczego tak jest. Może dzięki poczuciu, że Ibiki sam utrudnia sobie zadanie. Im lepiej mi idzie, tym mniejsze znaczenie maja dla mnie jego szyderstwa. I tym bardziej on wydaje się zdezorientowany.
W tym ograniczonym ciasnym życiu, jakie tu prowadzimy, przynajmniej to powinno sprawiać mi przyjemność. Ale nie sprawia. Chciałabym zapytać go o co chodzi, ale nie mogę tego zrobić. A kiedy on pyta o to, co działo się ze mną przez ostatnie parę lat, odmawiam odpowiedzi. Nie dlatego, że nie chcę, by wiedział, ale dlatego że wiedział to Kabuto. Może po części dlatego tu się tak źle czuję. Nie podoba mi się, że tak silny, niezależny shinobi jak Ibiki podlega aktualnie takiemu szczurowi jak Kabuto.
Wracam do domu. W środku jest chłodno, ciemno i cicho. Słyszę tylko szum pieca w kuchni. Wchodzę do pokoju Ibikiego, jedynego pomieszczenia, do którego wyraźnie zakazał mi wstępu. W tym małym pokoiku z jednym, wychodzącym na jezioro oknem, wielkie dębowe biurko zajmuje prawie połowę podłogi. Pod jedną ścianą stoi szafka, zapewne zamknięta na klucz.
Przeglądam leżące na biurku papiery – kilka listów od nieznanych mi osób.
Na kilku półkach stoją zwoje z ninjutsu oraz książki, głównie historyczne. Na jednej z półek stoją oprawione fotografie. Ibiki, młodszy, z mniejszą ilością blin na twarzy, na tle Wioski Liścia. Druga fotografia to portret kobiety o ciemnobrązowych, krótko ściętych włosach, małym nosku i wąskich prostych wargach. Biorę zdjęcie do ręki. Shizune.
Jej fotografii jest więcej, na niektórych stoi samotnie lub z towarzystwem świnki Tonton, na innych z Ibikim, ale to zupełnie inny mężczyzna niż ten, którego znam. Widzę, że kiedyś potrafił się uśmiechać, a w jego oczach nie było pustki. Prawie w ogóle nie przypominał siebie obecnego.
W tej chwili jedyne co do mnie dociera, to tykanie zegara na biurku.
Ciągle trzymam w ręce zdjęcie Shizune. Powoli ogarnia mnie fala zimna a wraz z nimi natłok wspomnień. Próbuję sobie przypomnieć jak zginęła, jednak to na nic. Zastanawiam się, co takiego miała w sobie Shizune, że Ibiki się w niej zakochał. A potem zastanawiam się, jaka kobieta mogła się zakochać w kimś takim jak Ibiki.




Ibiki stał tyłem do zlewozmywaka, Sakura siedziała obok pieca, czując, jak bijące z niego ciepło ogrzewa tylną stronę jej ud. Na zewnątrz szalała burza. Wcześniej Sakura obserwowała zbierające się na niebie chmury. Kiedy na zachodzie zniknęło ostatnie światło dnia, zaczął padać deszcz. Cztery godziny później zawierucha przybrała na sile.
- Nie byłem zaskoczony, kiedy dowiedziałem się, że uciekłaś po porwaniu Mizukage. Ostrzegałem Kabuto. Mówiłem  mu, że to zrobisz, od samego początku. Powiedziałem, słuchaj, jak tylko pojawi się okazja, ona na pewno z niej skorzysta. Ale byłaś tak zdyscyplinowana, że mi nie wierzył. Uważał, że za dobrze cię wyszkoliłem, żebyś mogła to zrobić.
- Ale nie wyszkoliłeś mnie za dobrze?
- Zależy, jak na to spojrzeć. Ja sądzę, że wyszkoliłem cię na tyle dobrze, żebyś sama zaczęła podejmować decyzje. Kiedy stąd wracaliśmy nie byłaś zaprogramowanym automatem. Byłaś wszechstronna. Pomysłowa. Nieokiełznana.
- Pochlebiasz mi? Powinnam być z siebie dumna?
- Powinnaś spytać, co poszło nie tak.
- Może nic.
- Przez ostatnie cztery lata nie licząc ostatnich dziewiętnastu miesięcy stałaś się jedną z najgroźniejszych zabójców na zlecenie którzy stąpali po Kraju Ognia, czyż nie? A tak miało nie być. Jeśli postanowiłaś uciec, powinnaś uciec na zawsze.
- Nikt nie może uciec na zawsze. Przed nimi nie można uciec.
- Ty mogłaś.
- W końcu mnie znaleźli, prawda?
- Ukrywałaś się pod nazwiskiem Mitsuwa – powiedział Ibiki, nie próbując nawet ukryć pogardy.
Sakura nie była pewna, czy miało to coś wspólnego z tym faktem.
- Gdybyś była ostrożniejsza, może by ci się udało. Mogłaś stworzyć sobie zupełnie nowe życie. Dobre życie.
- I zrobiłam to. W końcu.
- Powinnaś była zrobić to od razu. Jesteś na to wystarczająco inteligentna. Byłaś wolna, mogłaś zrobić cokolwiek…
- Na przykład co? Zamieszkać w Hoshigakure albo w Tsuchigumo? Znaleźć sobie pracę, urodzić dzieci?
- Dlaczego nie?
- Chyba nie znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje.
- Może za słabo się starałaś.
- Nie tak jak ty, co? – odpaliła Sakura, zirytowana. – Spójrzmy prawdzie w oczy, wcale tak bardzo się nie różnimy, ty i ja. Oboje jesteśmy skrzywieni, żadne z nas nie jest w stanie żyć w realnym świecie, pracując po osiem godzin dziennie albo wypełniając podstawowe misje rangi B dla Suny albo jakiejś innej, godnej pożałowania wioski.
Ibiki nie dał się sprowokować.
- Psychicznie jesteś teraz w gorszym stanie niż wtedy, kiedy byłaś tu po raz pierwszy. Wtedy po prostu życie wymknęło ci się spod kontroli. Byłaś wściekła, brakowało ci celu. A teraz? Nie wiem, co jest nie tak, ale to coś bardziej złożonego…
Żal w jego głosie bolał. Zraniona, uciekła się do taniego sarkazmu.
- Ibiki Morino... Nie tylko shinobi ale także wspaniały psycholog. Widzę, że jesteś wszechstronnie utalentowany.
- Ty także byłaś wszechstronnie utalentowana.
- Reklamacje? Cóż, spójrz na siebie. To ty mnie stworzyłeś.
- Wiem. I zdaję sobie sprawę z tego, że jestem za to odpowiedzialny. Teraz bardziej niż kiedykolwiek.
- Trochę późno, nieprawdaż?
- Dlaczego po porwaniu Mizukage tak intensywnie pracowałaś na swoją opinie w Kraju Wody?
- Nie twoja sprawa.
- Nie możesz zawsze tak żyć.
- Jak?
- Unikając tego, co naprawdę ważne.
- Tak jak ty? Spójrz na siebie, siedzisz w tej odciętej od świata głuszy, usiłując zapomnieć, że Konoha została zmieciona z powierzchni ziemi, że Shizune nie żyje.
Opanował się z trudem. Milczał przez chwilę, a potem powiedział tylko:
- Myślę, że pora iść spać. – Odwrócił się do niej plecami. – Zanim któreś z nas powie coś, czego później będzie żałować.


Leżała na boku, zwinięta w kłębek, zupełnie rozbudzona mimo zmęczenia. Deszcz bębnił o szyby. Słyszała w ciemności, jak przeciąg szarpie zasłonami. Czuła się przeraźliwie samotna, zagubiona i zła.
Wstała z łóżka, włożyła dużą czarną bluzę i na palcach wyszła na korytarz. Pod bosymi stopami czuła zimne deski podłogi. Sypialnia Ibikiego znajdowała się nad kuchnią. Otworzyła drzwi, które zaskrzypiały cicho. Zatrzymała się, nasłuchując. Nic. Ibiki przez sen słyszał nawet szepty, także była pewna, że nie ma go w pokoju. Zajrzała do środka – łóżko było puste. Zeszła na dół i usłyszała go w kuchni. Wrzucał drewno do pieca. Zatrzymała się w drzwiach. Wyczuł jej obecność, jeszcze zanim ją zobaczył. Odwrócił się.
- Przepraszam – odezwała się.
- Daj spokój.
- To, co powiedziałam… Wcale tak nie czuję.
- Zostałaś wyszkolona, żeby nie robić tego, co czujesz.
Podeszła do niego i pocałowała w usta. Nie objął jej, ale się nie odsunął. Kiedy się cofnęła, nic nie powiedział.
- Od tylu lat nie mówiłam tego, co czułam.
- Sakura…
- Chcesz mi powiedzieć, że to kiepski pomysł? Bo jeśli tak, daruj sobie. To nie jest jakiś chwilowy kaprys. Myślałam o tym już sześć lat temu. Kiedy nie zablokuje twojego ataku, krzyczysz na mnie, ale w twoim głosie słyszę co innego. Chcesz patrzeć na mnie ze złością, ale oczy cię zdradzają. Powiedz, że ty o tym nie myślałeś.
Kiedy się odezwał, słyszała, że zaschło mu w ustach.
- To jest kiepski pomysł.
Zdjęła bluzę przez głowę i rzuciła ją na podłogę. W kuchni było ciepło, czuła na skórze żar pieca.
- To jakaś gra, Sakura?
- Nie.
- Więc co?
- Jesteśmy dwojgiem samotnych ludzi w podobnej sytuacji. Nie mamy nic do stracenia.
- Nic?
- Wiesz, czego pragnę bardziej niż czegokolwiek innego?
- Czego?
- Pragnę, by ktoś widział we mnie kobietę. Pragnę, abyś to ty widział we mnie kobietę. Nie jestem mężczyzną ubranym za kobietę. Nie jestem robotem, nie jestem automatem do zabijania. Kabuto patrzy na mnie jak na maszynę. Jeszcze dwa lata temu ludzie dostrzegali we mnie jedynie zagrożenie. A kiedy ja patrzyłam na nich, widziałam tylko strach. Nie tego chcę.
- A jesteś pewna, że tego chcesz?
- Chcę, żeby ktoś mnie znał.
- A Sai?
W pierwszej chwili poczuła się winna. Potem nagle zobaczyła to wszystko z innej perspektywy.
- Sai to przemiły facet. Było nam razem dobrze, ale nigdy nie mogłoby być między nami coś więcej, nigdy nie mogłabym pokazać mu, kim naprawdę jestem. Nie zdrajcy. On w ogóle mnie nie znał. Ale ty mógłbyś mnie poznać.
Zapadła cisza. Ibiki odwrócił wzrok.
- Na litość boską, spójrz na mnie – powiedziała.
Nie mógł.
- Jestem kobietą, mam dwadzieścia siedem lat, ty czterdzieści. Stoję przed tobą naga. Zrób coś. – Była zaskoczona tym, jak słabo brzmiał jej głos. – Proszę.
- To nie takie proste, nie wiem co myśleć…
W jego ustach te słowa zabrzmiały dziwnie.
- Nie myśl!
- Nie jestem taki jak ty.
- To jeden z powodów, dla których mi się podobasz.
- Nie podobam ci się.
- Mylisz się – upierała się Sakura. – Podobasz mi się.
- Nie zwracałaś na mnie uwagi w Liściu.
- Liścia już nie ma.
- Ubierz się, Sakura
- Kochaj się ze mną.
- Nie.
Ogarnęła ją panika.
- Więc pieprz się ze mną.
Skrzywił się tylko.
- Nie. Idź do łóżka.
- Upokarzasz mnie.
- Sama się upokarzasz.
Sakura zrobiła krok w jego stronę. Ibiki się nie poruszył.
- Wiem, że mnie pragniesz.
- To nieprawda.
- Kłamiesz. Widziałam, jak na mnie patrzysz. Kiedy walczymy, kiedy trenuje, kiedy oboje spływamy potem. Wiem, o czym myślisz. O tym samym, co ja.
- Przestań.
Podeszła jeszcze bliżej.
- Byłeś z kimś od czasu Shizune?
- Dość tego.
Stała teraz na wyciągnięcie ręki.
- Byłeś?
- Mówię poważnie.
Piec był ciągle otwarty. Zobaczyła pomarańczowy odblask promieni na swoim brzuchu.
- Nie chcesz, żebym odeszła. Wiem, że nie chcesz.
- Sakura…
Ujęła jego dłoń i przyciągnęła do siebie tak blisko, że jego palce musnęły jej łechtaczkę.
- Jeśli chcesz, możesz udawać, że nią jestem.
Światło w jego oczach zgasło.
Wyrwał dłoń z jej ręki. Sakura zachwiała się, uderzyła biodrem o stół i oparła o zlew. Chwila minęła, jej nagość wydawała się teraz tania i nie na miejscu. Ibiki spojrzał na nią z taką nienawiścią, jakiej jeszcze nigdy nie widziała na niczyjej twarzy.
- Masz sześćdziesiąt sekund, żeby się ubrać.


Ruszyli biegiem przez las, który w ciemności był pełen niebezpiecznych niespodzianek. Noc była burzliwa, zacinał lodowaty deszcz, było zimno, grzmiało. Od czasu do czasu niebo rozświetlały oślepiające błyskawice. Wyżej zbocze stawało się coraz bardziej strome, a trawa ustępowała miejsca wrzosom i kamieniom. Potykali się i ześlizgiwali, nadwyrężając kostki i nadgarstki, kalecząc łydki, kolana i dłonie. Dotarli na otwartą polane. Ibiki zaatakował ją niespodziewanie, Sakura upadła nie spodziewając się ataku.
- Wstawać! Ale już! Wstawaj!
Sakura wstała i zwiększyła odległość między nimi, ale Ibiki natychmiast znalazł się obok niej i mocno uderzył w żołądek.
- Nie leż tak! Atakuj!
Próbowała podnieść się na kolana. Ibiki pochylił się, chwycił ją za włosy i zaczął ciągnąć za sobą po kamieniach. Jęknęła głośno, nie była w stanie się opanować. Jedną ręką chwyciła go za nadgarstek a drugą próbowała wyciągnąć kunai z kabury, a wtedy Ibiki z całej swojej siły kopnął ją w łokieć. Znowu krzyknęła czując jak łamie jej kości.
- Czego miauczysz? Czy nie o to ci chodziło?
Sakura podniosła się i jak pozwalało jej na to zmęczenie blokowała ataki swojego nauczyciela. Zupełnie straciła poczucie czasu i miejsca. Była zdezorientowana, ale powoli zaczynało do niej docierać, że Ibikiemu nie wystarczy, iż udało mu się doprowadzić ją do kresu wytrzymałości. Siebie też chciał doprowadzić do takiego stanu.
Mężczyzna zaczął atakować shirukenami, które raniły skórę Sakury. Zatrzymała się na moment i zmrużyła oczy, usiłując dostrzec coś w deszczu, ale natychmiast poczuła na plecach ciężką pięść Ibikiego.
Zachwiała się. Wyciągnęła instynktownie rękę, jej dłoń natrafiła na gałąź. Uchwyciła się jej, czując, jak szorstka kora zdziera z ręki skórę. Mrugając w deszczu zalewającym oczy, zobaczyła Ibikiego, który stał z rękami na biodrach i patrzył. Znieruchomiała, odzyskała równowagę i podniosła się minimalnie. Ciągle jeszcze na czworakach podniosła na niego wzrok. Spodziewała się jakiejś obelgi, Ibiki jednak nic nie powiedział. Nie musiał.
Wiatr nabrał na sile, a deszcz zacinał niemal poziomo. Sakura wstała i zaczęła uciekać w przeciwną do niego stronę. Pobiegł za nią. Biegli bez celu. Paliły ją płuca, podmuchy szarpały włosami. Kiedy chwyciły ją torsje, nawet nie próbowała ich powstrzymać. Wypluła resztki śliny na wiatr. Czasami się przewracała, parę raz potykał się Ibiki. Słyszała głuchy huk, kiedy upadał, i chrzęst kamieni. Nie odwróciła się. Biegła dalej, zmuszając go, by ją gonił. Miała coraz mniej energii, teraz poruszała nią już tylko siła woli.
Do chwili, kiedy skręciła kostkę.
W tym miejscu było dość płasko, ale jej stopa uwięzła między dwiema skałami. Szarpnęła i poczuła, jak staw wykrzywia się nienaturalnie; stopę i łydkę przeszył obezwładniający ból.
Zatrzymała się przy krawędzi niewielkiego stawu z czarną, lodowatą wodą. Położyła się na plecach, usiłując opanować urywany, spazmatyczny oddech. Ibiki warknął, żeby wstała. Nie poruszyła się, więc po chwili poczuła jego but na swoich żebrach. Przewróciła się na bok i podniosła z trudem. Ale kiedy przeniosła ciężar ciała na prawą stopę, omal znowu nie upadła.
- Nie mogę! – wydyszała.
Chwycił ją za koszulkę na karku wyciskając z niej wodę.
- Możesz
- Moja kostka… skręciłam ją… zwichnęłam… nie mam siły, żeby ją uleczyć…
- Jeśli o mnie chodzi, mogłaś ją nawet złamać. Biegnij!
Trzy razy próbowała, trzy razy padła. Ibikiego to nie obchodziło. Kiedy leżała na ziemi, podszedł i wcisnął podeszwę buta w jej prawą kostkę. Sakura skrzywiła się ale opanowała jęk.
- Jeśli się jeszcze raz przewrócisz, przerobię ci tę nogę na pieprzoną papkę! Rozumiesz, ty głupio dziwko?
Jeszcze raz z trudem dźwignęła się na nogi. Ten cios zaskoczył ich oboje. Sakura wymierzyła go, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi, a Ibiki nie miał czasu, żeby zareagować. Jej prawa pięść uderzyła w jego policzek na tyle głośno, by zagłuszyć kakofonię burzy, i na tyle silnie, by położyć go na łopatki. Poderwał się jednak, jak gumowa piłka, w tej samej chwili, kiedy upadł na ziemię. Sakura nawet nie podniosła rąk. To nie był policzek, ale cios pięścią. Jego ręka wylądowała tuż pod jej prawym okiem. Upadła, a pod jej powiekami eksplodowały miliony jasnych gwiazdek. Jedyne światło w nocnych ciemnościach.
Przez chwilę nie było nic poza deszczem i chłodem.
Sakura otworzyła oczy i zobaczyła, że Ibiki odszedł. Siedział teraz na omszałym głazie, z głową ukrytą w dłoniach. Był nieruchomy jak skały wokół i tak, jak one ociekał wodą. W końcu podniósł wzrok i spojrzał na nią. Mimo ciemności zobaczyła, że nie było w nich już nienawiści. Tylko smutek.














***












 To chyba dotychczas najdłuższy rozdział jaki napisałam. Mam nadzieję, że nie zanudziłam was nim na śmierć ;). Ibikiego Morino wszyscy znają, pamiętają? Jeśli nie, TUTAJ obrazek. 

2 komentarze:

  1. O czym ty w ogóle piszesz?! Zanudziłaś? No proszę! To był jeden z lepszych rozdziałów na tym blogu. Ukazałaś Sakurę z każdej strony. Kobiety, zabójczyni, wykończonej fizycznie i psychicznie. Nie wiem jak zamierzasz rozstrzygnąć jej historię, ale masz we mnie wierną czytelniczkę!
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam też przypuszczenia, że zbyt szybko przeskakuję z wątku na wątek i czytelnik może nie być w stanie połapać o co chodzi ^^' Ale staram się wszystko połączyć w jedną całość nie zanudzając zbytnio. W każdym razie cieszę się, że rozdział Ci się podobał i dziękuję za komentarz! :)

      Usuń