„Możesz
stworzyć sobie dom, możesz zorganizować życie, ale nie rób nic, od czego nie
będziesz mogła odejść w ciągu sekundy”.
Człowiek,
który ją tego nauczył, nazywał się Ibiki Morino. Były przewodniczący oddziałów
ANBU w Liściu. Surowy, zimny, okrutny shinobi przestrzegający wszelkich reguł w
świecie ninja. On właśnie, bardziej niż ktokolwiek inny, był odpowiedzialny za
to, że Sakura stała się jednym z najlepszych zabójców na zlecenie. Nauczył ją,
jak przetrwać w najtrudniejszych warunkach, jak zabijać i nic nie czuć. Dzięki
niemu opanowała taijutsu niemal do perfekcji. Jako sensei, Ibiki był szorstki,
czasem okrutny, podczas treningów traktował ją nieprzyjemnie, a często
brutalnie.
Dostrzegła
go biegnącego. Zwolnił. Przyjrzała mu się. Potężnie zbudowany, o ogorzałej od
słońca i blizn twarzy – czyli tak jak go zapamiętała. Miał na sobie zwykły
uniform shinobi, który ciężko byłoby zakwalifikować do którejkolwiek z wiosek.
Ruszyli na
wschód w stronę Kraju Wody. Goniły ich sunące na północ chmury, spomiędzy
których chwilami przeświecało jaskrawe słońce, a wtedy szary krajobraz na
chwile rozbłyskiwał złotem, fioletem, szmaragdową zielenią i rdzawą czerwienią.
Porywisty wiatr zmieniał trawę w falujące morze. Mijali puste skorupy
kamiennych domostw, popadające w ruinę i zabite deskami okna budynków,
najwyraźniej porzuconych całkiem niedawno.
Ibiki
wyprzedził ją nieznacznie i odezwał się pierwszy raz od ich wędrówki:
-
Dowiedziałem się od Kabuto, że osadziłaś się w Iwie na stałe.
- Tak.
- Pod
nazwiskiem Mitsuwa.
- Zgadza
się.
- Czyli pod
panieńskim nazwiskiem matki.
- Tak.
Ibiki
pokręcił głową.
- Bardzo
mnie rozczarowałaś. Że też właśnie ty, Sakura…
Przeszli
przez Wielki Most Naruto, który jakimś szczęśliwym trafem przetrwał do dnia
dzisiejszego i skręcili na południe Kraju Wody.
Sakura
wiedziała co ją czeka: wysiłek, ból i siniaki, zimno i zmęczenie. Mimo to czuła
się tu jak w domu. Prawie jak w domu. W miarę jak posuwali się do przodu, rozjaśniało
jej się w głowie. Od czasu rozmowy z Kotetsu minęły trzy dni. Dostrzegła w
oczach Kabuto rezygnację; Ibiki był ostatnią szansą. Nie miała złudzeń co do
tego, jak będzie wyglądał jej pobyt tutaj, a jednak cieszyła się z powrotu do
Kiri.
Dom wznosił
się nad brzegiem jeziora, na łagodnym, porośniętym trawą pagórku, dość wysoko
jednak, by w czasie powodzi nie zalała go woda. Czterdzieści metrów dalej stały
trzy długie, drewniane budynki. Za domem była jeszcze spora przybudówka i
druga, mniejsza, kryjąca drewno na opał.
Ibiki
przyjmował tutaj zlecenia treningów od różnych przywódców wiosek lub
organizacji. Od Kabuto na przykład.
W ciągu
pierwszych dwóch tygodni każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Huk
otwieranych drzwi sypialni na długo przed świtem, bieg w porannym chłodzie,
gorący prysznic, śniadanie przy surowym drewnianym stole w kuchni. Ibiki na
ogół z nią nie jadał. Potem, aż do następnego posiłku, trenowali różne techniki
walki, głównie taijutsu, zazwyczaj bez żadnej broni, rzadziej z shurikenami lub
kunai. Przypominał jej jak zabić człowieka jednym mocnym uderzeniem w płat
czołowy, jak obezwładnić shinobi za pomocą przyciśnięcia jabłka Adama. Omawiali
najsłabsze punkty: linie przepływu chakry, arterie, oczy.
Ibiki
zapoznał ją z nowymi jutsu, które powinna opanować w najbliższym czasie. Sam
interesował się bardziej genjutsu, ale cenił obydwie sztuki ninja.
Posiłek był zwykle bardzo skromny – odrobina sashimi,
kromka chleba, woda. Sakura wiedziała, że jeśli zje za dużo, po południu
wszystko zwróci. Co na ogół i tak miało miejsce. Ibiki uważał, że trening nie
był wystarczająco intensywny, jeśli pod koniec dnia nie leżała na ziemi,
wymiotując. Walczyli ze sobą w
uschniętej, sięgającej niemal do pasa trawie, która skrywała zdradzieckie rowy,
w górę i w dół stromych zboczy, gdzie nie sposób było się nie potykać. Każdy
upadek lub zły ruch w czasie walki z Ibikim pozostawiał po sobie ślady w
postaci sińców, zadrapań lub całkiem poważnych ran. Sakura przypomniała sobie
teraz to, czego się dowiedziała, kiedy była tu po raz pierwszy: nic nie wysysa
z niej chakry tak intensywnie jak używanie jej dwóch żywiołów w krótkim
odstępie czasu – ziemi i powietrza.
Trenowali w
wyjącym wichrze, w ulewnym deszczu i gorącym letnim słońcu. Pogoda była
zupełnie nieprzewidywalna; czasami w ciągu jednego dnia doświadczali wszystkich
czterech pór roku.
Sakura
wiedziała, czego się spodziewać, ale wiedza ta w niczym jej nie pomagała. Od
dawna nie trenowała, więc teraz obolałe mięśnie paliły ją żywym ogniem, a ból z
czasem przeradzał się w dokuczliwe skurcze.
Rany
odnawiane codziennie, nie miały szansy się zagoić. Ibiki utrzymywał ją stale na
granicy wyczerpania. Wiedziała, dlaczego: chciał wywołać jakąś reakcję.
Fizyczną albo psychiczną, albo obie naraz.
Kiedy była
tu po raz pierwszy po prostu się nad nią znęcał. Jego zadaniem było zmusić ją
do rezygnacji. Trening graniczył wtedy z jawną przemocą. Tym razem było
inaczej, bo za pierwszym razem zbyt wiele między nimi zaszło. Sakura przebyła
długą drogę. Ibiki był z niej wtedy dumny, choć skrywał to za twardą jak granit
fasadą. Ona także odczuwała wówczas rodzaj dumy. I w końcu zapracowała na jego
szacunek. Stali się sobie równi. A wraz z równością pojawiło się między nimi
coś jeszcze. Głęboko ukryty seksualny podtekst. Wtedy żadne z nich nie chciało
się do tego przyznać nawet przed samym sobą. W końcu dzieliło ich trzynaście
lat różnicy.
Teraz Ibiki
nadal potrafił ją przerazić i onieśmielić, ale nie miał nad nią mocy
absolutnej. Kiedyś już próbował ją złamać i poniósł klęskę. Dowiedzieli się
wtedy coś o sobie nawzajem. Wcale się tak bardzo od siebie nie różnili. Taktyka
Ibikiego opierała się na elemencie wrogości. Wiedział, że Sakura wykona
wszystkie jego rozkazy i zawsze zrobi
więcej, niż on od niej oczekuje. W ten sposób chciała mu pokazać, że skoro nie
ma on nad nią władzy, nie mam jej też Kabuto.
Wieczorami
pozwalał jej wziąć kąpiel zamiast prysznica, by ukoić ból jątrzących się ran,
krwiaków i sińców. Kiedy się kąpała, on
przygotowywał kolację. Czasami, choć bardzo rzadko, jadł razem z nią. Później
czytał coś przy kominku albo zamykał się w swoim pokoju. Mogła robić, na co
tylko miała ochotę – to znaczy jak najwcześniej położyć się do łóżka.
Wiedziała, że od świtu znowu czeka ją trening z Ibikim, a noce nigdy nie były
dość długie, by mogła w pełni zregenerować siły.
Siedzę na kamieniu przy kępie górskich jarzębin. Smukłe gałęzie
uginają się pod ciężarem jaskrawoczerwonych korali. Ibiki twierdzi, że czeka
nas długa, surowa zima. Może ma rację.
Mijają tygodnie, a napięcie między nami stale rośnie. Źle reaguje
na jego bezustanne prowokacje, choć wiem, że to tylko pogarsza sytuację. Ale
taka właśnie jestem.
Czuję, że przechodzę metamorfozę. Staję się coraz szczuplejsza,
moje ciało twardnieje i zmienia kształt. Wolałam siebie taką, jaka byłam
przedtem – kobieca – ale jakaś część mnie z zadowoleniem wita nowy stan.
Świadomość fizycznych zmian sprawia, że także psychicznie staję się silniejsza.
Mocna. Nie wiem, dlaczego tak jest. Może dzięki poczuciu, że Ibiki sam utrudnia
sobie zadanie. Im lepiej mi idzie, tym mniejsze znaczenie maja dla mnie jego szyderstwa.
I tym bardziej on wydaje się zdezorientowany.
W tym ograniczonym ciasnym życiu, jakie tu prowadzimy,
przynajmniej to powinno sprawiać mi przyjemność. Ale nie sprawia. Chciałabym
zapytać go o co chodzi, ale nie mogę tego zrobić. A kiedy on pyta o to, co
działo się ze mną przez ostatnie parę lat, odmawiam odpowiedzi. Nie dlatego, że
nie chcę, by wiedział, ale dlatego że wiedział to Kabuto. Może po części
dlatego tu się tak źle czuję. Nie podoba mi się, że tak silny, niezależny
shinobi jak Ibiki podlega aktualnie takiemu szczurowi jak Kabuto.
Wracam do domu. W środku jest chłodno, ciemno i cicho. Słyszę
tylko szum pieca w kuchni. Wchodzę do pokoju Ibikiego, jedynego pomieszczenia,
do którego wyraźnie zakazał mi wstępu. W tym małym pokoiku z jednym, wychodzącym
na jezioro oknem, wielkie dębowe biurko zajmuje prawie połowę podłogi. Pod
jedną ścianą stoi szafka, zapewne zamknięta na klucz.
Przeglądam leżące na biurku papiery – kilka listów od nieznanych
mi osób.
Na kilku półkach stoją zwoje z ninjutsu oraz książki, głównie
historyczne. Na jednej z półek stoją oprawione fotografie. Ibiki, młodszy, z
mniejszą ilością blin na twarzy, na tle Wioski Liścia. Druga fotografia to
portret kobiety o ciemnobrązowych, krótko ściętych włosach, małym nosku i
wąskich prostych wargach. Biorę zdjęcie do ręki. Shizune.
Jej fotografii jest więcej, na niektórych stoi samotnie lub z
towarzystwem świnki Tonton, na innych z Ibikim, ale to zupełnie inny mężczyzna
niż ten, którego znam. Widzę, że kiedyś potrafił się uśmiechać, a w jego oczach
nie było pustki. Prawie w ogóle nie przypominał siebie obecnego.
W tej chwili jedyne co do mnie dociera, to tykanie zegara na
biurku.
Ciągle trzymam w ręce zdjęcie Shizune. Powoli ogarnia mnie fala
zimna a wraz z nimi natłok wspomnień. Próbuję sobie przypomnieć jak zginęła,
jednak to na nic. Zastanawiam się, co takiego miała w sobie Shizune, że Ibiki
się w niej zakochał. A potem zastanawiam się, jaka kobieta mogła się zakochać w
kimś takim jak Ibiki.
Ibiki stał
tyłem do zlewozmywaka, Sakura siedziała obok pieca, czując, jak bijące z niego
ciepło ogrzewa tylną stronę jej ud. Na zewnątrz szalała burza. Wcześniej Sakura
obserwowała zbierające się na niebie chmury. Kiedy na zachodzie zniknęło
ostatnie światło dnia, zaczął padać deszcz. Cztery godziny później zawierucha
przybrała na sile.
- Nie byłem
zaskoczony, kiedy dowiedziałem się, że uciekłaś po porwaniu Mizukage.
Ostrzegałem Kabuto. Mówiłem mu, że to
zrobisz, od samego początku. Powiedziałem, słuchaj, jak tylko pojawi się
okazja, ona na pewno z niej skorzysta. Ale byłaś tak zdyscyplinowana, że mi nie
wierzył. Uważał, że za dobrze cię wyszkoliłem, żebyś mogła to zrobić.
- Ale nie
wyszkoliłeś mnie za dobrze?
- Zależy,
jak na to spojrzeć. Ja sądzę, że wyszkoliłem cię na tyle dobrze, żebyś sama zaczęła
podejmować decyzje. Kiedy stąd wracaliśmy nie byłaś zaprogramowanym automatem.
Byłaś wszechstronna. Pomysłowa. Nieokiełznana.
-
Pochlebiasz mi? Powinnam być z siebie dumna?
- Powinnaś
spytać, co poszło nie tak.
- Może nic.
- Przez
ostatnie cztery lata nie licząc ostatnich dziewiętnastu miesięcy stałaś się
jedną z najgroźniejszych zabójców na zlecenie którzy stąpali po Kraju Ognia,
czyż nie? A tak miało nie być. Jeśli postanowiłaś uciec, powinnaś uciec na
zawsze.
- Nikt nie
może uciec na zawsze. Przed nimi nie można uciec.
- Ty mogłaś.
- W końcu
mnie znaleźli, prawda?
- Ukrywałaś
się pod nazwiskiem Mitsuwa – powiedział Ibiki, nie próbując nawet ukryć
pogardy.
Sakura nie
była pewna, czy miało to coś wspólnego z tym faktem.
- Gdybyś
była ostrożniejsza, może by ci się udało. Mogłaś stworzyć sobie zupełnie nowe
życie. Dobre życie.
- I zrobiłam
to. W końcu.
- Powinnaś
była zrobić to od razu. Jesteś na to wystarczająco inteligentna. Byłaś wolna,
mogłaś zrobić cokolwiek…
- Na przykład
co? Zamieszkać w Hoshigakure albo w Tsuchigumo? Znaleźć sobie pracę, urodzić
dzieci?
- Dlaczego
nie?
- Chyba nie
znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje.
- Może za
słabo się starałaś.
- Nie tak
jak ty, co? – odpaliła Sakura, zirytowana. – Spójrzmy prawdzie w oczy, wcale
tak bardzo się nie różnimy, ty i ja. Oboje jesteśmy skrzywieni, żadne z nas nie
jest w stanie żyć w realnym świecie, pracując po osiem godzin dziennie albo
wypełniając podstawowe misje rangi B dla Suny albo jakiejś innej, godnej
pożałowania wioski.
Ibiki nie
dał się sprowokować.
-
Psychicznie jesteś teraz w gorszym stanie niż wtedy, kiedy byłaś tu po raz
pierwszy. Wtedy po prostu życie wymknęło ci się spod kontroli. Byłaś wściekła,
brakowało ci celu. A teraz? Nie wiem, co jest nie tak, ale to coś bardziej
złożonego…
Żal w jego
głosie bolał. Zraniona, uciekła się do taniego sarkazmu.
- Ibiki
Morino... Nie tylko shinobi ale także wspaniały psycholog. Widzę, że jesteś
wszechstronnie utalentowany.
- Ty także
byłaś wszechstronnie utalentowana.
- Reklamacje?
Cóż, spójrz na siebie. To ty mnie stworzyłeś.
- Wiem. I
zdaję sobie sprawę z tego, że jestem za to odpowiedzialny. Teraz bardziej niż
kiedykolwiek.
- Trochę
późno, nieprawdaż?
- Dlaczego
po porwaniu Mizukage tak intensywnie pracowałaś na swoją opinie w Kraju Wody?
- Nie twoja
sprawa.
- Nie możesz
zawsze tak żyć.
- Jak?
- Unikając
tego, co naprawdę ważne.
- Tak jak
ty? Spójrz na siebie, siedzisz w tej odciętej od świata głuszy, usiłując
zapomnieć, że Konoha została zmieciona z powierzchni ziemi, że Shizune nie
żyje.
Opanował się
z trudem. Milczał przez chwilę, a potem powiedział tylko:
- Myślę, że
pora iść spać. – Odwrócił się do niej plecami. – Zanim któreś z nas powie coś,
czego później będzie żałować.
Leżała na
boku, zwinięta w kłębek, zupełnie rozbudzona mimo zmęczenia. Deszcz bębnił o
szyby. Słyszała w ciemności, jak przeciąg szarpie zasłonami. Czuła się
przeraźliwie samotna, zagubiona i zła.
Wstała z
łóżka, włożyła dużą czarną bluzę i na palcach wyszła na korytarz. Pod bosymi
stopami czuła zimne deski podłogi. Sypialnia Ibikiego znajdowała się nad
kuchnią. Otworzyła drzwi, które zaskrzypiały cicho. Zatrzymała się,
nasłuchując. Nic. Ibiki przez sen słyszał nawet szepty, także była pewna, że
nie ma go w pokoju. Zajrzała do środka – łóżko było puste. Zeszła na dół i
usłyszała go w kuchni. Wrzucał drewno do pieca. Zatrzymała się w drzwiach.
Wyczuł jej obecność, jeszcze zanim ją zobaczył. Odwrócił się.
-
Przepraszam – odezwała się.
- Daj
spokój.
- To, co
powiedziałam… Wcale tak nie czuję.
- Zostałaś
wyszkolona, żeby nie robić tego, co czujesz.
Podeszła do
niego i pocałowała w usta. Nie objął jej, ale się nie odsunął. Kiedy się
cofnęła, nic nie powiedział.
- Od tylu
lat nie mówiłam tego, co czułam.
- Sakura…
- Chcesz mi
powiedzieć, że to kiepski pomysł? Bo jeśli tak, daruj sobie. To nie jest jakiś
chwilowy kaprys. Myślałam o tym już sześć lat temu. Kiedy nie zablokuje twojego
ataku, krzyczysz na mnie, ale w twoim głosie słyszę co innego. Chcesz patrzeć
na mnie ze złością, ale oczy cię zdradzają. Powiedz, że ty o tym nie myślałeś.
Kiedy się
odezwał, słyszała, że zaschło mu w ustach.
- To jest
kiepski pomysł.
Zdjęła bluzę
przez głowę i rzuciła ją na podłogę. W kuchni było ciepło, czuła na skórze żar
pieca.
- To jakaś
gra, Sakura?
- Nie.
- Więc co?
- Jesteśmy
dwojgiem samotnych ludzi w podobnej sytuacji. Nie mamy nic do stracenia.
- Nic?
- Wiesz,
czego pragnę bardziej niż czegokolwiek innego?
- Czego?
- Pragnę, by
ktoś widział we mnie kobietę. Pragnę, abyś to ty widział we mnie kobietę. Nie
jestem mężczyzną ubranym za kobietę. Nie jestem robotem, nie jestem automatem
do zabijania. Kabuto patrzy na mnie jak na maszynę. Jeszcze dwa lata temu
ludzie dostrzegali we mnie jedynie zagrożenie. A kiedy ja patrzyłam na nich,
widziałam tylko strach. Nie tego chcę.
- A jesteś
pewna, że tego chcesz?
- Chcę, żeby
ktoś mnie znał.
- A Sai?
W pierwszej
chwili poczuła się winna. Potem nagle zobaczyła to wszystko z innej
perspektywy.
- Sai to
przemiły facet. Było nam razem dobrze, ale nigdy nie mogłoby być między nami
coś więcej, nigdy nie mogłabym pokazać mu, kim naprawdę jestem. Nie zdrajcy. On
w ogóle mnie nie znał. Ale ty mógłbyś mnie poznać.
Zapadła
cisza. Ibiki odwrócił wzrok.
- Na litość
boską, spójrz na mnie – powiedziała.
Nie mógł.
- Jestem
kobietą, mam dwadzieścia siedem lat, ty czterdzieści. Stoję przed tobą naga.
Zrób coś. – Była zaskoczona tym, jak słabo brzmiał jej głos. – Proszę.
- To nie
takie proste, nie wiem co myśleć…
W jego
ustach te słowa zabrzmiały dziwnie.
- Nie myśl!
- Nie jestem
taki jak ty.
- To jeden z
powodów, dla których mi się podobasz.
- Nie
podobam ci się.
- Mylisz się
– upierała się Sakura. – Podobasz mi się.
- Nie
zwracałaś na mnie uwagi w Liściu.
- Liścia już
nie ma.
- Ubierz
się, Sakura
- Kochaj się
ze mną.
- Nie.
Ogarnęła ją
panika.
- Więc pieprz
się ze mną.
Skrzywił się
tylko.
- Nie. Idź
do łóżka.
- Upokarzasz
mnie.
- Sama się
upokarzasz.
Sakura
zrobiła krok w jego stronę. Ibiki się nie poruszył.
- Wiem, że
mnie pragniesz.
- To
nieprawda.
- Kłamiesz.
Widziałam, jak na mnie patrzysz. Kiedy walczymy, kiedy trenuje, kiedy oboje
spływamy potem. Wiem, o czym myślisz. O tym samym, co ja.
- Przestań.
Podeszła
jeszcze bliżej.
- Byłeś z
kimś od czasu Shizune?
- Dość tego.
Stała teraz
na wyciągnięcie ręki.
- Byłeś?
- Mówię
poważnie.
Piec był
ciągle otwarty. Zobaczyła pomarańczowy odblask promieni na swoim brzuchu.
- Nie
chcesz, żebym odeszła. Wiem, że nie chcesz.
- Sakura…
Ujęła jego
dłoń i przyciągnęła do siebie tak blisko, że jego palce musnęły jej łechtaczkę.
- Jeśli
chcesz, możesz udawać, że nią jestem.
Światło w
jego oczach zgasło.
Wyrwał dłoń
z jej ręki. Sakura zachwiała się, uderzyła biodrem o stół i oparła o zlew.
Chwila minęła, jej nagość wydawała się teraz tania i nie na miejscu. Ibiki
spojrzał na nią z taką nienawiścią, jakiej jeszcze nigdy nie widziała na
niczyjej twarzy.
- Masz
sześćdziesiąt sekund, żeby się ubrać.
Ruszyli
biegiem przez las, który w ciemności był pełen niebezpiecznych niespodzianek.
Noc była burzliwa, zacinał lodowaty deszcz, było zimno, grzmiało. Od czasu do
czasu niebo rozświetlały oślepiające błyskawice. Wyżej zbocze stawało się coraz
bardziej strome, a trawa ustępowała miejsca wrzosom i kamieniom. Potykali się i
ześlizgiwali, nadwyrężając kostki i nadgarstki, kalecząc łydki, kolana i
dłonie. Dotarli na otwartą polane. Ibiki zaatakował ją niespodziewanie, Sakura
upadła nie spodziewając się ataku.
- Wstawać!
Ale już! Wstawaj!
Sakura
wstała i zwiększyła odległość między nimi, ale Ibiki natychmiast znalazł się
obok niej i mocno uderzył w żołądek.
- Nie leż
tak! Atakuj!
Próbowała
podnieść się na kolana. Ibiki pochylił się, chwycił ją za włosy i zaczął
ciągnąć za sobą po kamieniach. Jęknęła głośno, nie była w stanie się opanować.
Jedną ręką chwyciła go za nadgarstek a drugą próbowała wyciągnąć kunai z
kabury, a wtedy Ibiki z całej swojej siły kopnął ją w łokieć. Znowu krzyknęła
czując jak łamie jej kości.
- Czego
miauczysz? Czy nie o to ci chodziło?
Sakura
podniosła się i jak pozwalało jej na to zmęczenie blokowała ataki swojego
nauczyciela. Zupełnie straciła poczucie czasu i miejsca. Była zdezorientowana,
ale powoli zaczynało do niej docierać, że Ibikiemu nie wystarczy, iż udało mu
się doprowadzić ją do kresu wytrzymałości. Siebie też chciał doprowadzić do
takiego stanu.
Mężczyzna
zaczął atakować shirukenami, które raniły skórę Sakury. Zatrzymała się na
moment i zmrużyła oczy, usiłując dostrzec coś w deszczu, ale natychmiast
poczuła na plecach ciężką pięść Ibikiego.
Zachwiała
się. Wyciągnęła instynktownie rękę, jej dłoń natrafiła na gałąź. Uchwyciła się
jej, czując, jak szorstka kora zdziera z ręki skórę. Mrugając w deszczu
zalewającym oczy, zobaczyła Ibikiego, który stał z rękami na biodrach i
patrzył. Znieruchomiała, odzyskała równowagę i podniosła się minimalnie. Ciągle
jeszcze na czworakach podniosła na niego wzrok. Spodziewała się jakiejś obelgi,
Ibiki jednak nic nie powiedział. Nie musiał.
Wiatr nabrał
na sile, a deszcz zacinał niemal poziomo. Sakura wstała i zaczęła uciekać w
przeciwną do niego stronę. Pobiegł za nią. Biegli bez celu. Paliły ją płuca,
podmuchy szarpały włosami. Kiedy chwyciły ją torsje, nawet nie próbowała ich
powstrzymać. Wypluła resztki śliny na wiatr. Czasami się przewracała, parę raz
potykał się Ibiki. Słyszała głuchy huk, kiedy upadał, i chrzęst kamieni. Nie
odwróciła się. Biegła dalej, zmuszając go, by ją gonił. Miała coraz mniej
energii, teraz poruszała nią już tylko siła woli.
Do chwili,
kiedy skręciła kostkę.
W tym
miejscu było dość płasko, ale jej stopa uwięzła między dwiema skałami.
Szarpnęła i poczuła, jak staw wykrzywia się nienaturalnie; stopę i łydkę
przeszył obezwładniający ból.
Zatrzymała
się przy krawędzi niewielkiego stawu z czarną, lodowatą wodą. Położyła się na
plecach, usiłując opanować urywany, spazmatyczny oddech. Ibiki warknął, żeby
wstała. Nie poruszyła się, więc po chwili poczuła jego but na swoich żebrach.
Przewróciła się na bok i podniosła z trudem. Ale kiedy przeniosła ciężar ciała
na prawą stopę, omal znowu nie upadła.
- Nie mogę!
– wydyszała.
Chwycił ją
za koszulkę na karku wyciskając z niej wodę.
- Możesz
- Moja
kostka… skręciłam ją… zwichnęłam… nie mam siły, żeby ją uleczyć…
- Jeśli o
mnie chodzi, mogłaś ją nawet złamać. Biegnij!
Trzy razy
próbowała, trzy razy padła. Ibikiego to nie obchodziło. Kiedy leżała na ziemi,
podszedł i wcisnął podeszwę buta w jej prawą kostkę. Sakura skrzywiła się ale
opanowała jęk.
- Jeśli się
jeszcze raz przewrócisz, przerobię ci tę nogę na pieprzoną papkę! Rozumiesz, ty
głupio dziwko?
Jeszcze raz
z trudem dźwignęła się na nogi. Ten cios zaskoczył ich oboje. Sakura wymierzyła
go, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi, a Ibiki nie miał czasu,
żeby zareagować. Jej prawa pięść uderzyła w jego policzek na tyle głośno, by
zagłuszyć kakofonię burzy, i na tyle silnie, by położyć go na łopatki. Poderwał
się jednak, jak gumowa piłka, w tej samej chwili, kiedy upadł na ziemię. Sakura
nawet nie podniosła rąk. To nie był policzek, ale cios pięścią. Jego ręka
wylądowała tuż pod jej prawym okiem. Upadła, a pod jej powiekami eksplodowały
miliony jasnych gwiazdek. Jedyne światło w nocnych ciemnościach.
Przez chwilę
nie było nic poza deszczem i chłodem.
Sakura
otworzyła oczy i zobaczyła, że Ibiki odszedł. Siedział teraz na omszałym
głazie, z głową ukrytą w dłoniach. Był nieruchomy jak skały wokół i tak, jak
one ociekał wodą. W końcu podniósł wzrok i spojrzał na nią. Mimo ciemności
zobaczyła, że nie było w nich już nienawiści. Tylko smutek.
***
To chyba dotychczas najdłuższy rozdział jaki napisałam. Mam nadzieję, że nie zanudziłam was nim na śmierć ;). Ibikiego Morino wszyscy znają, pamiętają? Jeśli nie, TUTAJ obrazek.
O czym ty w ogóle piszesz?! Zanudziłaś? No proszę! To był jeden z lepszych rozdziałów na tym blogu. Ukazałaś Sakurę z każdej strony. Kobiety, zabójczyni, wykończonej fizycznie i psychicznie. Nie wiem jak zamierzasz rozstrzygnąć jej historię, ale masz we mnie wierną czytelniczkę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny!
Mam też przypuszczenia, że zbyt szybko przeskakuję z wątku na wątek i czytelnik może nie być w stanie połapać o co chodzi ^^' Ale staram się wszystko połączyć w jedną całość nie zanudzając zbytnio. W każdym razie cieszę się, że rozdział Ci się podobał i dziękuję za komentarz! :)
Usuń