Jedenasta
trzydzieści. Pogoda jeszcze się pogorszyła; deszcz zmieniał się w zacinający
śnieg. Budynek, który był celem Sakury wyglądał na nowy. Szybko ułożyła dłonie
w pieczęć psa.
- Henge no
Jutsu – powiedziała i przeobraziła się w Karui.
Sakura
weszła do budynku. Drzwi rozsunęły się, ukazując wąski pusty korytarz. Minęła
drzwi, jeszcze raz sprawdziła, czy na korytarzu nie ma nikogo, a potem wyjęła
katane z kabury na plecach. Zapukała do drzwi.
- Kto tam?
- Masz
problem.
- Kto mówi?
- Karui,
szukają cię. Masz dwie minuty. Góra trzy.
Cofnęła się
pod ścianę. Kiedy otworzył drzwi, ostrze celowało już w jego gardło – Sakura
pamiętała jego wzrost. Stanął jak wryty i powoli odwrócił twarz w jej stronę. A
ona pozwoliła by technika przestała działać ukazując mu swoją prawdziwą postać.
- Witaj,
Omoi.
Otworzył
usta.
- Cholera!
- Sprowokuj
mnie tylko, a na pewno to zrobię.
- Kurwa!
- Cofnij się
powoli. Żadnych gwałtownych ruchów.
Weszli w
głąb mieszkania. Kuchnia była ciasna, potwornie brudna: pokryte zaschniętym
tłuszczem naczynia w zlewie, puste butelki, niedopałki papierosów zgaszonych na
plastikowych pokrywkach. W powietrzu unosił się zapach kwaśnego mleka.
- Podoba mi
się, jak urządziłeś mieszkanko, Omoi. Jest bardzo… w twoim stylu.
- Jak mnie
znalazłaś?
- Kiedy
spotkaliśmy się w Chmurze, mówiłam ci, że wiem, o twoim mieszkaniu w Mgle.
Podejdź do okna, Omoi. A potem uklęknij. Tyłem do mnie.
- Co tu
robisz?
- Właśnie
miałam cię zapytać o to samo. Na kolana.
Ukląkł
powoli.
- Przyszłaś
tu z powodu wczorajszej nocy?
- A jak
myślisz?
- To był
zbieg okoliczności.
- Shinobi,
którzy wierzą w zbiegi okoliczności, często przedwcześnie umierają.
- Kiedy
jestem w Kiri, zawsze chodzę do tego baru.
- Nie uda ci
się mnie oczarować, Omoi. Co robisz w Kraju Wody?
- Jestem tu
cztery razy do roku. Wiesz o tym.
- Dlaczego
jesteś tu akurat teraz?
- Mam
interesy.
- Co za
interesy?
Pokręcił
głową.
- Nie mogę…
Sakura
ruszyła delikatnie ostrzem, które przecięło lewy policzek Omoi’ego.
- Co wczoraj
widziałeś?
- Nic,
przysięgam. – Jego głos brzmiał dziwnie piskliwie. – Kiedy mnie zobaczyłaś… Ja
zauważyłem cię w tej samej chwili.
- Opowiedz
mi o swoich interesach.
- Sakura…
- Drugi raz
nie będę prosić, tylko zahaczę o twoją tętnice szyjną. Umrzesz, ale nie za
szybko.
- W kieszeni.
Sakura
zrobiła krok do przodu.
- Dobra,
dawaj.
Bardzo
powoli sięgnął ręką do lewej kieszeni i wyjął małą paczuszkę. Sakura wzięła ją,
cofnęła się nieco i odpakowała. Na wierzchu leżała cienka warstwa waty, a pod
nią piętnaście czy dwadzieścia, starannie złożonych kawałków papieru.
- Jeszcze
jeden handlarz narkotykami. Tylko tego trzeba światu.
Omoi
pokręcił głową.
- To nie są
narkotyki. Nowy lek w fazie eksperymentów. Jeśli to zabierzesz, jestem martwy –
jęknął.
- Ja myślę.
- A jeśli
mnie zabijesz, albo zniknę, wtedy Karui jest martwa.
To do niej
trafiło.
- Dla kogo
wykonujesz zlecenie?
- Nie znasz.
- Nie masz
pojęcia, kogo znam. Wstawaj.
Podniósł
się, z trudem rozprostowując zesztywniałe nogi.
- To nie
jest twoja liga, Omoi.
- Wiem.
Sakura czuła
zimne powietrze wokół okiennych framug w mieszkaniu Omoi’ego i słyszała, jak
wicher zawodzi w szczelinach budynku.
W łazience
rozległ się szum spuszczanej wody i zgrzyt kurka. Kilka minut później Omoi
wrócił do salonu przebrany w brązowy strój shinobi i z zaklejonym gazą
policzkiem.
- Doskonały
kolor – powiedziała Sakura. – Na wypadek, gdybyś miał się zesrać.
- Dowcipna z
ciebie dziewczyna. Napijesz się czegoś?
- Widziałam
twoją kuchnie Omoi.
Otworzył
pudło i wyjął z niego czystą butelkę jakiegoś jasnego alkoholu.
- Dlatego
właśnie trzymam to tutaj. – Wyjął korek i podał jej butelkę.
- Co to
jest?
- Sake sprowadzone
z Iwy.
- Dla mnie
trochę za wcześnie.
- Dla mnie
też. Ale nie co dzień kunoichi machają mi kataną przed nosem.
Po kilku
łykach Omoi trochę się uspokoił.
- Wiesz, co
robisz?
- Zabieram
ten lek do Suny. To właśnie robię.
- Założę
się, że cię tam zabiją.
- Dlatego
właśnie płacą mi dwieście milionów jenów.
Sakura
spojrzała na niego z uśmiechem.
- Mogłam cię
zabić, schować lek do kieszeni, a potem po prostu wyjść.
- Więc czemu
tego nie zrobiłaś?
- Bo nie
jestem złodziejką. I nie zabijam głupich, bezbronnych zwierząt. Na Piątą
Hokage, Omoi. Co ci przyjdzie z tych dwustu milionów, jeśli będziesz martwy?
- Muszę
spróbować…
- Nie masz
szans.
Omoi odpalił
papierosa.
- Mam dla
ciebie propozycje. I chcę, żebyś jej wysłuchał. Prawdopodobnie będę mogła
bezpiecznie przetransportować te prochy do Suny.
Spojrzał na
nią podejrzliwie.
- A ile za
to chcesz?
- Nie chcę
pieniędzy. Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił
- Co?
- Chcę,
żebyś odebrał swoje dwieście milionów jenów i przestał wykonywać samobójcze
zlecenia. Nie jesteś dość silny, sam to przyznałeś w Chmurze. Wystarczy na
ciebie spojrzeć, żeby to zauważyć. Nie wiem dla kogo pracujesz, ale mogę się
domyślać, jakiego pokroju są to ludzie. Na pewno od razu cię wyczuli. Jeśli się
od nich nie uwolnisz, zabiją cię. Może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś na
pewno.
Omoi patrzył
na nią szczerze zdumiony.
- Dlaczego
to robisz?
- Dlatego
że, wbrew zdrowemu rozsądkowi, trochę cię lubię. Polubiłam też Karui i nie
chcę, żeby stała nad twoim grobem bez żadnego sensownego powodu.
- Cholera,
jestem spóźniony! Mam pójść do przyjaciela. Obiecałem mu. – Urwał nagle i
spojrzał na Sakure. – Jeśli nie masz nic przeciw temu.
Wzruszyła
ramionami.
- Chciałabyś
pójść ze mną?
- Nie.
- Spodoba ci
się. Wszyscy go lubią.
- Omoi…
- W tych
okolicznościach przynajmniej to mogę dla ciebie zrobić. On znał Darui’ego. Ba,
to był jego partner w Chmurze.
To ją
zaintrygowało.
- Naprawdę?
Szli drogą
na wschód, która prowadziła przez rozległe pola. Nie było żadnych zabudowań.
Chwilę później skręcili w wąską dróżkę, obsadzoną po obu stronach brzozami,
które kończyły się nad małym jeziorem. Na jego brzegu stał drewniany dom pomalowany
niegdyś na kolor turkusu. Mimo upływu lat i zmiennej pogody framugi okien nadal
pyszniły się intensywną zielenią. Z dachu sterczał dymiący metalowy komin.
C wyszedł,
by ich powitać, w towarzystwie wilczura. Mimo swojego pochodzenia jego karnacja
była jasna, a włosy mieniły się złocistym odcieniem blondu. Uścisnął Omoi’ego z
radością i wyciągnął dłoń do Sakury, uprzejmie pochylając przy tym głowę.
- C –
przedstawił się. Sakura kojarzyła go z Wydziału Tropicieli na wojnie.
W środku
żelazny piecyk ogrzewał kuchnię i pokój. Na podłogach leżały skóry ze zwierząt.
Były też tam również kanapa, dwa fotele, biurko, stara biblioteczka i oprawione
rysunki na ścianach. Wnętrze przytulne jak w prawdziwym domu.
Zjedli ramen
– posiłek przygotował C, co rozbawiło Omoi’ego, któremu przypominała się matka
– a potem usiedli przy herbacie.
- Co
powiedział ci Omoi?
- Właściwie
to nic. Mówił tylko, że Darui był twoim partnerem w Chmurze.
C podniósł
jedną brew.
- Ty też go
znałaś?
Sakura
spojrzała szybko na Omoi’ego.
-
Niezupełnie. Spotkałam go tylko raz. Nie był zbyt rozmowny.
- To
zaskakujące.
- Dlaczego?
- Nie poczuj
się dotknięta, ale pozwolę sobie zauważyć, że jesteś w jego typie. Świetna
kunoichi, piękna, uparta…
Sakura
przypomniała sobie Samui.
- Myślisz,
że jestem uparta?
Uśmiechnął
się lekko.
- Nazwij to
intuicją. Tak czy inaczej, słyszałem o jego śmierci. I tak przez ostatnie
dziesięć lat spotykałem go od czasu do czasu. W Chmurze, Iwie, Kiri. Kilka razy
w Kraju Ognia. Lubiłem go. Niepewnie czuł się przy obcych, ale dla przyjaciół
był zawsze ciepły i hojny.
Sakura
zesztywniała.
- Byłeś jego
przyjacielem?
C roześmiał
się.
- Nie, nie,
nie. Przez ostatnie sześć lat byłem raczej obserwatorem, to wszystko. Po prostu
widziałem, jak odnosił się do innych.
- Kiedy go
spotkałam był z pewnym shinobi – powiedziała, starając się, by zabrzmiało to
obojętnie. – Nazywał się Itachi Uchiha.
Przytaknął.
- Ma
mieszkanie w Deszczu, ale większość czasu spędza w Chmurze lub tutaj.
- Wiesz o
nim coś jeszcze?
C zmrużył
oczy.
- Mówią, że
zabił shinobi w Trawie jednym ciosem pięści.
Kiedy
ruszyli w drogę powrotną do centrum wioski, zapadał już zmierzch.
-
Zapomniałam spytać C czym się teraz zajmuje.
- Teraz już
właściwie jest na emeryturze.
- A w
przeszłości?
- Jest
medic-nin, pracował w szpitalu w Kumo.
- Naprawdę?
Omoi kiwnął
głową.
Zwolniła
bieg kiedy znalazła się poza terenami zabudowań. Padał śnieg, wielkie białe
płatki wirowały w powietrzu. Sakura szła na spotkanie z Itachim.
W głębi lasu
słyszała głosy. Wyciągnęła kunai, założyła kaptur na wszelki wypadek i
wskoczyła na drzewo by powiększyć swoje pole widzenia. Poczuła zimno wiatru
kucając na czubku drzewa, po chwili zobaczyła światła. Skakała z konara na
konar aż w końcu spojrzała w dół. Kilka drzew zostało wyciętych, a na środku
walczyło dwoje shinobi. Naokoło nich zebranych było wielu ludzi, którzy
najwyraźniej oglądali walkę. Sakura zeskoczyła na dół i wmieszała się w tłum
podążając w stronę wykarczowanych drzew by mieć lepszy widok. Zamrugała, a
kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła, zobaczyła krew. Pokrywała obu
ninja. Walczyli, większy z nich wykonał obrót powalając drugiego na ziemię.
Tłum wydał przeciągły ryk. Ten jednak szybko się podniósł i odskakując rzucił w
niego salwę shurikenów. Trafił go w ramię. W tym momencie Sakura zauważyła, że
obydwoje są wycieńczeni i już praktycznie nie mają chakry. Walka musiała się
ciągnąć dość długo.
Wokół
„areny” skupione były grupki ludzi. Głównie byli to mężczyźni. Nalane twarze,
rozwarte usta, wzniesione pięści. Resztę widowni, mniej więcej jedną piątą,
stanowiły kobiety.
Przypominało
jej to trochę egzaminy na chuunina w Liściu; dwóch walczących shinobi i wyjący
tłum. Rozejrzała się szybko dookoła. Szybko go dostrzegła. Stał na uboczu z
Sasuke, Konan, sześcioma innymi shinobi i dwiema kunoichi.
Większy
shinobi wymierzył potężny cios w brzuch przeciwnika. Usłyszała świst powietrza
i wrzaskliwy aplauz. Zwinął się w pół, ale zdołał jeszcze odskoczyć w bok i
uniknąć kopniaka w głowę.
Sakura nie
widziała twarzy Itachiego, ale Sasuke i Konan mieli nieruchomą twarz i puste,
martwe oczy.
Tłum
wrzeszczał. Niższy shinobi był tak zajęty okładaniem przeciwnika shurikenami,
że nie zdążył zareagować, kiedy ten pojawił się za nim i wbił mu kunai w
kręgosłup. Padł na ziemie. Sakura zamknęła oczy ale nadal słyszała ryk tłumu.
Potem było
po wszystkim, krzyki umilkły i ludzie zaczęli się rozchodzić. Nieruchome ciało
przegranego shinobi – prawdopodobnie martwego – zostało owinięte w materiał i
wyniesione. Nikt nawet nie patrzył w jego stronę. Sakura spojrzała na Sasuke.
Itachiego już przy nim nie było. Chwilę później usłyszała za sobą cichy głos.
- Miałaś
jakieś problemy?
Odwróciła
się szybko. W mroku dostrzegła tyko cień jego sylwetki.
- Co to
jest, do diabła?
- Jedna z
wielu rozrywek w Kraju Wody.
- A po co ja
miałam tu przyjść?
Itachi
podszedł bliżej, położył dłoń na jej biodrze i wskazał miejsce, gdzie Sasuke
rozmawiał z kimś. Sakura dobrze wiedziała o kogo mu chodzi.
- To Kisame
Hoshigaki. Jest w Brzasku.
- A widzisz
tego grubego, który stoi kawałek dalej? Tego obok rudowłosej kunoichi? To
Fuguki Suikazan. Były posiadacz
Samehady. Ten po lewej też jest stąd, Ao. Po drugiej stronie siedzi shinobi, ten w okularach
- Widzę.
- To
Choujuurou, członek Siedmiu Mistrzów Miecza. A ostatni jest… gdzie on się
podział? O, tam jest. Długie włosy. Straszny sukinsyn. Stoi tyłem do nas. To
Raiga Kurosuki.
- Zmierzasz
do czegoś?
- Owszem.
Wszyscy mają coś wspólnego. Dokładnie trzy rzeczy. Po pierwsze: wszyscy stąd
pochodzą, urodzili się w Kraju Wody. Po drugie: wszyscy należą do Akatsuki. Po
trzecie: każdy z nich jest potencjalnym Liderem Akatsuki. Sprowadziłem cię tu,
żeby ci coś pokazać, żebyś zrozumiała.
- Co mam
zrozumieć?
- Że tracisz
czas. Nie dowiesz się kto jest przywódcą Brzasku, chyba że on sam zechce, byś
się dowiedziała.
- A ty,
Itachi? Czy ty możesz być Liderem?
- Nie.
Sakura nie
wiedziała, czy odczuła ulgę, niepewność, czy po prostu niedowierzanie.
***
Zdjęcie C, tak dla przypomnienia.