„Nikt
nie chce słyszeć prawdy, która krzywdzi uszy.”
DIR EN GREY
- VINUSHKA
Omoi był
martwy, a ona mogła zapomnieć o transakcji. Wiedziała, że ma szczęście, iż
wyszła z tego z życiem. Ale nie czuła się szczęśliwa. Czuła się zrujnowana.
Nie
mrugnąwszy nawet powieką wzięła katanę i przecięła mu gardło. Wyczuła zdumienie
w ciszy, która potem zapadła. Wszyscy byli zaskoczeni – wszyscy poza Sasuke,
który tylko patrzył na nią nieufnym wzrokiem. Kiedy oddała mu katanę,
powiedział, że nie będzie żadnej transakcji, a ona wiedziała, że lepiej nie
oponować. Życzył jej powodzenia w przyszłości, ale w jego oczach dostrzegła
chęć mordu.
Teraz
otaczał ją jeszcze ochronny kokon adrenaliny. Znała te objawy: uczucie ciepła
obejmujące całe ciało, wrażenie oderwania od rzeczywistości i wszechogarniająca
dziwna surrealistyczna aura. Wbudowany mechanizm obronny. Jest dobrze, dopóki
działa. Problem w tym, że to nigdy nie trwa długo.
Szła przez
śnieg w stronę mieszkania Itachiego. Kiedy podeszła pod drzwi usłyszała głos.
Serce podskoczyło jej w piersi.
- Itachi?
Cisza. Ale
to był jego głos, nie miała co do tego wątpliwości. Zapukała. A może tylko jej
się wydawało, że słyszała głos? Nie byłoby to wcale takie dziwne, nie dzisiaj.
Zapukała jeszcze raz.
Trzask.
Drzwi się
otworzyły.
- Itachi?
Weszła do
środka i zamknęła za sobą drzwi. Był w salonie, siedział zgarbiony na fotelu
przy oknie. Na stoliku i podłodze stały butelki, książki i kawałki stłuczonego
szkła. Szafka była przewrócona na podłogę.
Itachi
wyglądał okropnie. Był blady, jak duch i miał zaczerwienione, podkrążone oczy.
- Itachi?
- Jak poszło
z Sasuke?
- Itachi? Co
się stało?
- Ty mi
powiedz. – Milczała, więc dodał: - Omoi…
kim dla ciebie jest? Czy też raczej powinienem powiedzieć „był”?
- Po prostu
shinobi, którego znam…
Itachi
parsknął sarkastycznym śmiechem.
- Po prostu
shinobi, którego znasz?
- Gdzie
byłeś?
- Może to ja
powinienem cię o to zapytać?
- O co ci
chodzi?
- Spotkałem
się trzy dni temu z bratem. Powiedział, że mamy problem. Rozmawialiśmy o Omoim.
A potem o tobie. Pytał, jaką mam pewność co do ciebie, sławnej zabójczyni na
zlecenie w Kraju Ognia. Widzisz, Sasuke od paru lat jest bardzo ostrożny.
Prędzej poderżnie gardło, niż zaufa niewłaściwej osobie.
Sakura nie
usiadła ani nie zdjęła płaszcza.
- Chciał
mieć gwarancję. Moje słowo, moje kłamstwo. W pierwszym odruchu postanowił cię
zabić. Widać, że była to dla niego ciężka decyzja, najwyraźniej ma do ciebie
jakiś sentyment. Ale to zawsze jest jego pierwszy odruch. Stuprocentowa
ostrożność, stuprocentowa pewność. Ale właśnie ze względu na waszą przeszłość,
z tobą było inaczej. Szczerze mówiąc, myślę, że trochę boi się stracić ostatnią
osobę, z którą łączyło ją coś więcej za czasów pokoju. Może ten sentyment
zrodził się w coś większego. Jedno albo drugie. Więc Sasuke poprosił mnie,
żebym w imieniu Taki porozmawiał z jednym z shinobi Akatsuki, który podobno w
przeszłości robił z tobą interesy. Zgodziłem się, i jak się okazało, słowo tego
człowieka wystarczyło, żeby uratować ci życie, nawet jeśli nie zdołało ocalić
twojej transakcji. Powinnaś być mu wdzięczna. Poręczył a ciebie, ale powiedział
mi o tobie znacznie więcej. Ciekaw jestem, czy wiesz, o czym mówię.
Wiedziała.
- Itachi…
- Czy to też
może… po prostu shinobi, którego znasz?
Miała
wrażenie, że świat rozpada się na jej oczach. Najpierw Omoi, a teraz to.
- Sasuke
powiedział mi, że wy dwoje robiliście razem jakieś interesy dwa czy trzy lata
temu. Kiedy go spytałem, okazało się, że od tego czasu minęły już prawie cztery
lata.
Umilkł,
czekając na jej reakcję, ale ona nie była w stanie wykrztusić ani słowa.
- Ale
załatwialiście też pewne sprawy całkiem niedawno. W pierwszej chwili go nie
zrozumiałem, ale wyjaśnił mi wszystko. Bardzo szczegółowo. Jak było wtedy i
teraz. Jak pojawiłaś się u niego tuż po tym, kiedy wróciliśmy z Wioski
Wodospadu. Było jak za dawnych czasów, powiedział. Może nawet lepiej. A przez
cały dzień ja byłem tutaj, czekając na ciebie…
- Musiałam…
- wykrztusiła wreszcie.
- Dlaczego?
- Po prostu
musiałam. Nie było w tym żadnej przyjemności. Nigdy. – Słyszała w swoim
podniesionym głosie desperację. – Przysięgam, Itachi, to nic dla mnie nie
znaczyło. Ani razu. To było… obrzydliwe. To były… były tylko… tylko…
Nie była w
stanie wypowiedzieć tego na głos.
- Co?
Pokręciła
głową.
- Co?
- To bez
znaczenia.
- Interesy?
To chciałaś powiedzieć?
Wbiła wzrok
w podłogę i pociągnęła nosem. Łza spadła na koniuszek jej buta.
- Itachi…
proszę…
Miała
wrażenie, że czuje zapach alkoholu wydzielany przez jego skórę.
- Opowiadał
mi o tym, jak rozcinał ci plecy, Sakura. O tym, co dla niego robiłaś. Potrafisz
sobie wyobrazić, co czułem, kiedy musiałem tego słuchać?
Spojrzała na
ręce Itachiego. Kostki lewej dłoni były otarte i pokryte grudkami zakrzepłej,
czarnej krwi.
- Wiesz, co
powiedział, zanim wyszedłem? Powiedział: „Jeśli kiedyś będziesz miał okazję,
spróbuj ją wypieprzyć, Itachi, to najgorętsza kobieta, jaką kiedykolwiek
miałem”.
Teraz łzy
płynęły już strumieniem. Płakała cicho, nie próbując się opanować, jakby znowu
była dzieckiem. Bezradnym i pozbawionym nadziei. Cóż mogła powiedzieć?
Otworzyła usta, ale w pierwszej chwili nie wydobył się z nich żaden dźwięk. A
potem drżące przeprosiny, żałosne i nieadekwatne.
- Przykro
ci? – prychnął Itachi. – Przykro ci, że cię pieprzył? Czy przykro ci, bo ja się
o tym dowiedziałem?
- Proszę,
nie rób mi tego…
- Ja tobie
mam nie robić?
- To nic nie
znaczyło!
- Może dla
ciebie.
Podniosła
głowę, usiłując zebra resztki godności.
- Cokolwiek
o mnie myślisz, Itachi, wiedz, że cię kocham.
Powiedziała
to po raz pierwszy, głosem cichym i słabym jak płatek śniegu. Ale Itachi zdawał
się tego nie słyszeć.
- Pieprzysz
się z Hidanem, a potem mówisz mi, że to tylko interesy? Wiesz, kim w takim
razie jesteś? – Nie patrzyła na niego, ale czuła na sobie jego wzrok. – Jesteś
dziwką, Sakura.
Idę przez wioskę zbyt odrętwiała, by odczuwać zimno. Zbyt
odrętwiała, by w ogóle cokolwiek odczuwać. Ale myślę o Omoim, nie o Hidanie.
Myślę o tym jak go zabiłam.
Godzinę później wchodzę do mojego hotelowego pokoju. Jestem
zziębnięta i przemoczona. W torbie na ramieniu mam sake. Nie zdejmuję płaszcza,
nie szukam kieliszka; piję prosto z butelki. Na chwilę zamęt w mojej głowie
przybiera na sile, a klatkę piersiową, tam gdzie powinno znajdować się serce,
wypełnia ból. Wreszcie alkohol przytępia nerwy, ostre krawędzie zaczynają
mięknąć. Późnym popołudniem siedzę w saloniku na podłodze, opierając się
plecami o ścianę. Kiedy zaczynam drugą butelkę, jest już ciemno.
Budzę się, leżąc twarzą w dół na łóżku, ciągle całkowicie ubrana.
Mam wrażenie, że moja głowa została rozłupana na pół. Ból intensyfikuje
mdłości, czuję, że zaraz zwymiotuję. Wstaję z łóżka. Podłoga się chwieje,
potykam się i czuję, jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Docieram do
łazienki w ostatniej chwili. Wymiotuję gwałtownie, kurczowo trzymając się
brzegu umywalki, żeby się nie przewrócić. Nie mogę powstrzymać torsji, do oczu
napływają mi gorące łzy.
Jest koszmarnie, ale czuję, że jeszcze nie mam dosyć. Wracam do
sypialni i płuczę usta sake z drugiej butelki; zostało jej jeszcze trzy
czwarte. Zaczynam pić duszkiem.
Kiedy ponownie się budzę, głowa boli mnie bardziej. Zrzucam
płaszcz, który ciągle miałam na sobie. Na prawym rękawie dostrzegam zaschnięte
krople krwi Omoi’ego.
Od początku wiedziałam, że nie stanę się taka, jak kiedyś. Kiedy
Kabuto zobaczył mnie w Iwie, też musiał to podejrzewać. Wystarczyło, że na mnie
spojrzał, i dostrzegł to, czego przedtem nie było: fizyczną dojrzałość, spokój
umysłu, równowagę. Miękkość, która dotyczyła nie tylko ciała, ale i psychiki, w
równej mierze. Oboje wykazaliśmy się arogancją, zakładając, że jeszcze
kiedykolwiek będę w stanie odzyskać tę brutalność i obojętność.
Piję tak długo, aż tracę przytomność.
W mojej głowie rozlega się równomierne dudnienie. Poza nią także.
Otwieram oczy; które pieką mnie przeraźliwie. Za oknem jest już dzień.
Bum, bum, bum.
Nie leżę na łóżku, ale na podłodze. I czuję jakiś ostry, ohydny
smród. Zwymiotowałam na siebie. Czuję wymiociny na twarzy, wokół ust, we
włosach i na podłodze.
Bum, bum, bum! Trzask!
Ten dźwięk nie pochodzi z wnętrza mojej czaszki. Próbuję
zlokalizować jego źródło, ale pokój chwieje się na wszystkie strony. Zamykam
oczy, a kiedy znowu je otwieram, pochyla się nade mną jakaś ciemna postać.
Zaschło mi w gardle, mój głos brzmi obco i chrapliwie.
- Idź sobie. Zostaw mnie w spokoju.
Itachi patrzy na mnie z góry i mówi:
- Już dosyć.
Zaniósł ją
do łazienki, odkręcił kurek, zdjął z niej wilgotne ubranie i zanurzył jej
cuchnące, lepkie ciało w ciepłej, ale nie gorącej, wodzie. Łazienkowe światło
migało, przyprawiając ją o mdłości. Itachi zauważył to i wyłączył światło. Umył
jej włosy, a potem całe ciało. Później pomógł wyjść z wanny. Owinięta w
ręcznik, siedziała na klapie od sedesu, podczas gdy on spuścił wodę z wanny i
ponownie napełnił wodą. Znowu pomógł jej do niej wejść. Poszedł do kuchni i
wrócił z dwiema szklankami – w jednej była woda, w drugiej herbata.
- Najpierw
wypij wodę. Powoli. Potem herbatę.
Zostawił ją
w łazience, do której wpadało tylko trochę słabego światła z przedpokoju.
Słyszała, jak poruszał się po mieszkaniu. Słyszała dźwięk otwieranych i
zamykanych szafek, wodę wlewaną do jakiegoś pojemnika, kroki, odgłosy
wycierania, kroki, i znowu wodę, i znowu wycieranie. Upiła łyk herbaty. Była
gorąca i słodka, i zbyt mocna jak na możliwości jej nadwerężonego żołądka.
Sakura nie
wiedziała, ile czasu minęło, zanim do niej wrócił. Wyciągnął zatyczkę, pomógł
jej wyjść, wytarł ją, owinął ręcznikiem i zaprowadził do łóżka. Pościel w
zetknięciu z jej zaróżowioną, rozgrzaną skórą była gładka i chłodna. Itachi
podał jej dwie tabletki i kolejną szklankę wody.
- Weź to.
- Co to
jest?
- Połknij.
Połknęła
obie. Zrobił jej drugą szklankę herbaty, a potem przyciągnął do łóżka krzesło i
usiadł.
- Itachi…
- Nie teraz.
Było ciemno,
kiedy się obudziła, a krzesło stało puste. Jej głowa pulsowała bólem, bolał ją
też żołądek i piekły oczy. Słyszała uderzający o parapet deszcz; okno było
otwarte, lodowate powietrze wdzierało się w duszne ciepło pokoju. Ubrała się
powoli – luźne czarne spodnie z grubej bawełny, fioletowa podkoszulka, szara
bluza, wełniane skarpetki. Itachi był w kuchni.
Patrzył w
okno, odwrócony do niej plecami. Czuła słaby zapach środka dezynfekującego. Na
kuchence stał garnek, znad którego unosiła się para. Sakura stała nieruchomo,
bez słowa. W końcu Itachi odwrócił się do niej. Nie wydawał się zaskoczony.
- Jak się
czujesz?
Dobre pytanie.
Jej mokre,
wyprane rzeczy wisiały na drewnianym pręcie nad zlewem, a każda z nich była
flagą upokorzenia. Usiadła przy małym kuchennym stole i pokręciła głową.
- Czuję się
zmęczona, Itachi.
W garnku
gotował się ramen. Uchiha podał jej miseczkę.
- Nie jestem
głodna – powiedziała.
- Mimo to
zjedz.
Mówił jak
Ibiki. Jadła powoli, ciągle niepewna, jak zareaguje jej żołądek. Itachi
przyłączył się do niej, a potem zrobił herbatę. Przeszli do pokoju. Podłoga
była czysta, choć ciągle było widać na niej ciemne, wilgotne smugi. Tu zapach
środka dezynfekującego stawał się silniejszy.
- Jak mnie
znalazłeś?
-
Przyszedłem tu za tobą. A potem zostawiłem cię z tym samą.
- Dlaczego?
- Bo tu nie
ma drogi na skróty.
Najwyraźniej.
Picie zabrało jej cały dzień.
Skończyli
jeść i siedzieli przy stole w małej kuchni. Itachi pił sake, Sakurze na sam
widok alkoholu robiło się niedobrze.
- Tak mi
przykro, Itachi. Na Piątą Hokage, tak bardzo mi przykro. Myślałam, że uda mi
się rozdwoić, że to nie będzie miało znaczenia. Myślałam, że to cena, którą
warto zapłacić, jeśli to pomoże nam uciec. Myślałam… sama już nie wiem, co
myślałam. Ani wtedy, ani teraz. Wiem tylko, że mi przykro. I że gdybym mogła to
cofnąć, na pewno bym to zrobiła.
- Ale nie
możesz.
Wbiła wzrok
w stół.
- Nie.
- Mnie też
jest przykro. Nie z powodu tego, co czułem, ale dlatego, że nazwałem cię
dziwką. To było…
- Ja jestem
dziwką.
- Nie…
- Tak,
Itachi. Jestem. – Podniosła na niego wzrok. – A przynajmniej… byłam.
Spojrzał na
nią z ukosa.
- Co chcesz
przez to powiedzieć?
- Nie chcę
cię już okłamywać. To nie ma sensu.
- Sakura…
- Nie
przyjmuję losowych zleceń Itachi. Jestem lojalna.
- Co?
- Wykonuje
zlecenia dla Dźwięku. Praktycznie od siedmiu lat należę do Otogakure.
Twarz
Itachiego była zupełnie nieruchoma, ale jego wzrok wyrażał osłupienie.
- To jakiś
żart?
Zaprzeczyła.
- Kłamiesz.
Itachi
pociągnął łyk alkoholu z butelki.
- Dlaczego
teraz mi to wszystko mówisz?
- Bo taka
jest prawda. Od rozpoczęcia wojny, cały czas kłamałam. Jestem już tym zmęczona.
Odkąd cię poznałam, nienawidzę samej siebie za to, że nie potrafiłam ci zaufać.
Tym bardziej że ty zaufałeś mnie, a ja widziałam, jak wiele przez to
ryzykowałeś. A teraz… teraz… nie mogę tak dłużej. Wszystko mi jedno. Chcę,
żebyś znał prawdę. A jeśli uznasz, że to za mało, zaakceptuję to. Chcę tylko,
żeby ktoś wiedział, kim jestem. Choć jeden człowiek. To wszystko.
Nadal zły,
powiedział:
- Więc
słucham.
Opowiedziała
mu o tym, co działo się z nią po zniszczeniu Konohy. Z przerażającą
dokładnością mówiła o tym, jak nie potrafiła poradzić sobie ze stratą
przyjaciół i razem z ostatnią potomkinią klanu Hyuuga uciekła z tego piekła,
wiecznego pola bitwy, Kraju Ognia. Jak Kabuto, którego spotkały w Kraju Herbaty
zaproponował im układ. Wtedy zdawał się wybawieniem dla kunoichi. Bardzo się
myliły. Mówiła jak po pierwszych zabójstwach zleconych przez Dźwięk zaczęła
nadużywać alkoholu. Misje zaczęły stawać się coraz to trudniejsze, a ona
sprostała każdej z nich. Spała z obcymi mężczyznami, by wydobyć z nich
informacje. Staczała się coraz szybciej, coraz mniej o siebie dbała. Żyła od
zadania do zadania, od jednego zabójstwa do następnego.
Sakura
przygryzła paznokieć kciuka.
- Do dziś
dzień, nie wiem, kto tak naprawdę stoi na czele Dźwięku. Kabuto? Nie sądzę,
chociaż oczywiście ma dużą władze. Nie wiem też ilu zabójców pracuję dla Oto,
ale spodziewam się, że takich jak ja, jest garstka. To było w pewnym sensie
gorsze niż wojna.
- Nie
wierzę.
- Dźwięk
wniknął w mój umysł.
Opowiedziała
mu o swojej metamorfozie. Z uczennicy Tsunade, kunoichi Liścia, przeistoczyła
się w morderczynie. Potem było porwanie Mizukage i te dziwne lata, które
nastąpiły po tej misji, kiedy odłączyła się od Dźwięku i wykonywała zlecenia od
pojedynczych osób. I kulminacja, którą było zabójstwo dwuletniego synka pewnego
urzędnika w Sunie. Pięć dni po tym zabójstwie przeszła poważny kryzys gdzieś na
pustkowiach Kraju Wiatru. Silne postanowienie zmiany i dom na południu Iwy. I w
końcu ponowne pojawianie się w jej życiu Kabuto.
Kiedy
zaczęła mówić, nie potrafiła przestać. Słowa lały się potokiem, chwilami
wyciskając jej z oczu łzy, chwilami wywołując w niej ślepą furię. Itachi
słuchał w milczeniu, wstrząśnięty.
- Teraz
rozumiesz? – powiedziała, kiedy skończyła. – Taka jest prawda. Jestem córką,
która straciła rodziców; przyjaciółką, która straciła przyjaciół; kucnoichi,
która straciła Wolę Ognia. Jestem zdrajczynią, wrogiem, dziwką, morderczynią.
Jestem tyloma różnymi osobami, że sama już nie wiem, kim naprawdę jestem.
Sama w
ciepłym łóżku słyszała go w łazience. Wodę napuszczaną do wanny, kaszel,
zamykane i otwierane szafki. Kiedy poszli spać, ona wślizgnęła się pod kołdrę,
nago, a on położył się na kołdrze, w ubraniu. Długo nie mogli zasnąć, ale żadne
z nich nie powiedział ani słowa. Teraz, kiedy wszystko zostało wyznane,
milczenie wydawało się najbezpieczniejsze.
Ubrała się.
Kac minął; czuła się całkowicie oczyszczona, po raz pierwszy od dwóch dni. A
może od trzech? Kiedy przestała się nad tym zastanawiać, uświadomiła sobie
nagle, że w rzeczywistości minęło znacznie więcej czasu. Cztery lata, może
pięć. I nie chodziło o alkohol w jej organizmie.
Itachi był w
kuchni. Na zewnątrz szalała śnieżyca. Podeszła do niego od tyłu, objęła go w
pasie i oparła głowę na jego plecach.
- Wszystko w
porządku? – zapytał.
- To chyba
ja powinnam ci zadać to pytanie.
Czuła się
zmęczona i niepewna. Z powodu Omoi’ego wszystko zostało stracone. Możliwość
wniknięcia do Taki, dowiedzenie się kto jest Liderem Akatsuki. A jeśli chodzi o
transakcję, może uda jej się zdobyć broń, a może nie. Nigdy nie ma gwarancji.
- Za trzy
dni wyruszam do Chmury – oznajmił Itachi. – Chodź ze mną.
- Nie mogę –
wyszeptała. – Jeszcze nie. Najpierw muszę dokończyć sprawy tutaj.
- A potem?
- Jesteś
pewny, że mnie chcesz?
- Jestem
pewny.
Uścisnęła go
mocniej.
- Tak mi przykro.
-
Niepotrzebnie.
- Chciałabym
w to wierzyć.
Itachi
odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
- Jesteśmy,
kim jesteśmy. Nie możemy tego zmienić. A ja kocham to wszystko, czym jesteś. I
tyle. Nic więcej.
Sakura miała
nadzieję, że to prawda.
- A to, że
pracuję dla Dźwięku…
- To bez
znaczenia po której stronie barykady stoisz…
Rozpoznała
ścieżkę bez trudu. Po chwili zobaczyła jezioro, płaskie, nieskazitelnie białe,
a zaraz potem turkusowy domek na jego brzegu. Z dachu zwisały rzędy błękitnych
sopli, nierówne, ostre szpady. Sakura weszła na drewniane schody i zapukała do
drzwi. W środku rozległo się szczekanie wilczura ale nikt jej nie otworzył.
Zapukała jeszcze raz, a potem zawołała. Nic. Nagle poczuła na szyi coś zimnego.
Odwróciła lekko głowę. C przykładał jej katanę do gardła. Jego twarz była
zaczerwieniona od mrozu, głowa i ramiona przyprószone śniegiem. Musiał wyczuć
obcą chakre. Może przeszedł już na emeryturę, ale jego zmysły nie uległy
przytępieniu. Shinobi ściągnął jej kaptur i odetchnął z ulgą widząc znajomą
twarz.
- Pojawienie
się tu bez zapowiedzi może być dużym błędem.
- Muszę z
tobą porozmawiać.
- Nie jestem
w nastroju.
- Wiem. Ale
musiałam tu przyjść.
Opuścił
katane ale nie schował jej do kabury.
- Czego
chcesz?
- Chcę,
żebyś wiedział, co zaszło.
- Skrępowali
go nićmi chakry, torturowali, wywlekli ciało do lasu i zabili. Oto co zaszło.
-
Niezupełnie. Nie żył już, kiedy porzucali go w lesie.
C się
zawahał.
- Mów dalej.
- To ja go
zabiłam. – Spojrzała w dół, na ostrze w jego dłoni. – Pomyślałam, że powinieneś
wiedzieć.
W środku
było ciepło, pokój pachniał starą skórą i psami. Piecyk mruczał cicho. Wilczur
podszedł do niej, obwąchał jej dłoń i ułożył się u jej stóp. Siedziała na
kanapie. C zaczął przygotowywać herbatę.
- Należysz
do Taki?
- Nie.
- Ale to
była sprawa Taki?
- Tak.
- A co
ciebie z nimi łączy?
- Ja jestem
z tej samej branży, co ty.
Nie odwrócił
się, żeby na nią spojrzeć.
- Omoi ci
powiedział?
- Powiedział
mi, że pracowałeś w szpitalu w Kumo. Ale mam inne źródła informacji. Omoi nie
wiedział, prawda?
C pokręcił
głową.
- To ty
jesteś odpowiedzialna za tyle zabójstw w Kraju Ognia na przestrzeni lat,
prawda?
- Tak.
- A co
łączyło cię z Omoim?
- Obawiam
się, że go wykorzystałam.
C uśmiechnął
się ze smutkiem.
- W to
akurat wierzę. Jak go zabiłaś?
Sakura
odpowiedziała mu, podczas gdy nalewał herbaty do kubków.
- Kogo
szukałaś?
- Lidera
Akatsuki.
Opowiedziała
mu o zabójstwie Sinobiego Gashira i Aoi’ego Rokushou w Chmurze i chęci zemsty
jej pracodawcy na Brzask.
Prychnięcie.
Niezupełnie śmiech, ale coś bardzo zbliżonego.
- Lider
Akatsuki…
- Tak.
- Żeby zabić
Lidera, musiałabyś wybić cały Brzask.
Rozmawiali
godzinę. Kiedy skończyli herbatę, C poczęstował ją kulkami ryżowymi. Sakura
spytała, czy ma jakiś kontakt z Karui. Odpowiedział, że na bieżąco wysyłają
sobie listy. Shinobi odparł, że Karui sobie nie radzi. Omoi był jej jedynym
przyjacielem w Chmurze. Oszczędził jej koszmarnych szczegółów, ale ona i tak
chciała wiedzieć, dlaczego do tego doszło.
Po południu
Sakura się pożegnała i C odprowadził ją na zewnątrz. Wiatr ustał, wielkie
płatki śniegu spływały spokojnie z nieba. Kiedy chciała już się oddalić, C
położył jej dłoń na ramieniu.
- Tak przy
okazji – powiedział – Omoi… zrobiłaś to, co trzeba było zrobić.
- Jesteś
tego pewny?
Skinął głową.
- Nie ma
wątpliwości co do tego, jaki czekał go koniec. Oszczędziłaś mu dłuższej agonii.